Wprowadzona ćwierć wieku temu ustawa o gospodarce nieruchomościami pozwoliła lokatorom mieszkań komunalnych ubiegać się o wykup za ułamek wartości wynajmowanych przez siebie lokali.
Z takiego rozwiązania postanowili skorzystać mieszkańcy kamienicy przy ulicy Nowej w Łodzi. W budynku mieszkają od kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. Zanim jednak wprowadzili się do swoich lokali, musieli przeprowadzić w nich kapitalny remont, a nawet spłacić zadłużenie po poprzednich mieszkańcach.
- Nie było tynków, parapetów, okno miało połowę szyb. Nie było też grzejników, a nawet podłóg, bo jak się wchodziło, to pękały deski. Wszystko robiłem na własny koszt – opowiada Krzysztof Rękawiecki, oprowadzając nas po swoim mieszkaniu.
- Ściany miały dziury. Wchodziło się właściwie nie do mieszkania, a do nory – dodaje pani Agnieszka, żona pana Krzysztofa.
Kiedy małżeństwo dostało mieszkanie, kanalizacja była zapchana.
- W łazience trzeba było wykopać głęboki na ponad 4 metry dół, żeby można było założyć nową kanalizację i spływ – wspomina pan Krzysztof.
- Minęły dwa lata zanim się wprowadziliśmy – wylicza pani Agnieszka.
U innych mieszkańców kamienicy było podobnie.
- Kiedy 14 lat temu wchodziliśmy oglądać mieszkanie, to ściany od strony ulicy były zagrzybione, z sufitów zwisała trzcina. Teraz mam podwieszane sufity w większości pomieszczeń ze względu na stan oryginalnych – oprowadza nas Jacek Szczawiński. I podkreśla: - Trzeba było założyć nowe instalacje, centralne ogrzewanie, dwufunkcyjny piec.
Mieszkańcy kamienicy przy Nowej przyznają, że mieli świadomość, że mieszkania nie są ich własnością.
- Ale już w 2008 roku zanosiło się, że będzie można mieszkanie wykupić. Ale dopiero w 2013 roku, jak podbudowaliśmy się finansowo, wystąpiliśmy o pozwolenie na wykup – przywołuje Małgorzata Uptas.
Inwentaryzacja
Po złożeniu przez lokatorów wniosków o wykup mieszkań miasto rozpoczęło inwentaryzację nieruchomości. Do przeprowadzenia prywatyzacji kamienicy niezbędne było zainteresowanie wykupem co najmniej połowy wynajmujących. Aby pomóc lokatorom tę większość uzyskać, urzędnicy dokonali nawet jej podziału. Miasto zawnioskowało również o opinię dotyczącą wytyczenia dodatkowego wjazdu na nieruchomość.
- Wymierzali wszystko, dzielili podwórko, że wszystko idzie pod wykup. Nawet administracja już praktycznie nic nie robiła, tylko drobne rzeczy, jak się na nich wymusiło. Wszystko miało iść pod nas, pod wspólnotę – mówi Krzysztof Rękawiecki.
- W związku z tym, że lokatorzy zgłaszali usterki, na przykład, że się leje woda, odpowiedź urzędu była taka, że budynek przeznaczony jest do prywatyzacji i nie będą wykonywać większych inwestycji – mówi Dorota Tokarska.
Lokatorzy przyznają jednak, że urzędnicy nie pisali tego, tylko mówili.
- Jak urzędnicy przyjmowali od nas telefony, to cały czas mówili, że sprawa jest w toku, że mamy czekać i wszystko będzie w porządku. Mówili, że trzeba donieść dokumenty. Za każdym razem brakowało jakiegoś dokumentu, więc spokojnie czekaliśmy – mówi Małgorzata Uptas.
Z wyliczeń pani Małgorzaty wychodzi, że na remonty wydała ponad 100 tys. zł.
- Z kolei my dostaliśmy mieszkanie zadłużone na 38 tys. zł, ale z procentami i dodatkowymi kosztami wyniosło to 48 tys. zł. Sam remont mieszkania kosztował mnie ponad 60 tys. zł, czyli wyszło 110 tys. – wylicza pan Krzysztof.
Pismo
Choć lokatorzy spełnili warunki, by ubiegać się o wykup lokali, a wszystko miało wskazywać, że kamienica zostanie sprywatyzowana, w maju tego roku urzędnicy niespodziewanie przekreślili ich plany i marzenia.
- Poinformowali nas w piśmie, że wszelkie poczytania co do prywatyzacji… Napisali, że zgromadzona przez lata dokumentacja do wykupu miała tylko charakter informacyjny. To jakaś kpina urzędników. To jest nie do przyjęcia. Jak można tak traktować ludzi? – oburza się Dorota Tokarska.
- Jesteśmy zdruzgotani ze względu na to, że wydaliśmy tu znaczące środki – dodaje Jacek Tokarski.
- Stół i krzesło można wynieść, ale tego, co poszło w instalacje czy podłogi, tego się nie zdemontuje – tłumaczy pan Jacek.
Mieszkańcy mają przypuszczenia, skąd wziął się problem.
- Po jednej stronie mamy dewelopera, po drugiej też, dalej też jest i wszystko w okolicy jest sprzedawane deweloperom. A ludzie, którzy mieszkali tu, tak jak ja, 30 lat i wyremontowali lokale, nie mogą ich wykupić – ubolewa pani Małgorzata.
Jak do sprawy odnoszą się urzędnicy?
- W tej nieruchomości tak naprawdę znajduje się tylko 14 lokali, nieruchomość jest więc niewielka przy dużej zabudowie, a w planie mamy przeznaczenie tego terenu na budownictwo wielomieszkaniowe – mówi Sławomir Granatowski z Urzędu Miasta Łodzi. I dodaje: - To jest dość duża działka, z małą powierzchnią zabudowy, w związku z tym miasto podjęło taką decyzję, żeby na dzisiaj nie reprywatyzować nieruchomości.
Mieszkańcy są załamani, bo zżyli się sąsiedzko i przywiązali do mieszkań.
- To w sumie całe moje życie. Po 30 latach jestem częścią tego mieszkania, tego budynku, chodzi też o sąsiadów. Jestem całkowicie zrezygnowana – przyznaje pani Małgorzata.
Co dalej?
- Kłopot polega na tym, że wcześniej nie zapadła decyzja, że można wykupić te mieszkania, ale też w formie decyzji administracyjnej nie powiedziano, że ich nie można wykupić. To jest też kolejny kłopot, bo gdyby była to decyzja administracyjna, to ci państwo mogliby udać się z tym do sądu, a w takiej sytuacji są właściwie zablokowani – mówi społeczniczka Agnieszka Wojciechowska van Heukelom.
- W tej sprawie urząd powinien zaprosić lokatorów na rozmowę i powiedzieć, że będą mogli wykupić te mieszkania. Nie wyobrażam sobie innego rozwiązania tej sytuacji – dodaje Wojciechowska van Heukelom.
- Oczywiście możemy podjąć próbę analizy sytuacji, czy jest szansa na prywatyzację. Ale nie mogę obiecać, że będzie to odmienna decyzja – mówi Sławomir Granatowski.