Dziś wiemy, że do tragedii na Sanie nie doszłoby, gdyby na łodziach były kamizelki ratunkowe. Po śmierci czwórki nauczycieli i flisaka, którzy wówczas utonęli, zabroniono organizowania spływów na Sanie. Jak się jednak okazuje tak samo beztroscy, a raczej bez wyobraźni są flisacy na najpopularniejszym spływie w Polsce - na Dunajcu. Co roku z ich usług korzysta ponad 200 tys. osób, jednak próżno na ich tratwach szukać kapoków. Na pytanie o kamizelki, flisacy z rozbrajającą szczerością przyznają, że kapoki są... w magazynie. - Nie wrzucamy ich na tratwy, bo jak ludzie zobaczą kamizelki, to od razu pomyślą, że pewnie jest niebezpiecznie i część zrezygnuje z wycieczki, a to przecież nasz zarobek – mówi jeden z flisaków. Zresztą sami turyści także bywają zaskakująco lekkomyślni. Nie przyjdzie im nawet do głowy, aby poprosić o kapoki dla swoich dzieci. Wydaje się więc, że skoro nie można liczyć na wyobraźnię flisaków i turystów, o bezpieczeństwo tych ostatnich powinny zadbać przepisy. Niestety, w prawie jest luka, która co prawda nakazuje wyposażenie w kamizelki łodzie, kajaki, czy nawet pontony, ale o tratwie nie ma tu mowy. I tak, flisacy korzystając z dziurawego prawa, wolą schować kapoki głęboko w magazynie, niż stracić pieniądze od kilku klientów. A o ich bezpieczeństwie pomyślą pewnie dopiero, gdy dojdzie do kolejnej tragedii.