Torby wypchane jedzeniem z przedszkolnej stołówki? "To odpady pokonsumpcyjne"

TVN UWAGA! 4342888
TVN UWAGA! 230453
Około 200 złotych miesięcznie - tyle płacą rodzice przedszkolaków i uczniów za wyżywienie w jednej z warszawskich placówek. Dorośli przekonani są, że ich dzieci dostają w posiłkach to, co najlepsze. Tymczasem do naszej redakcji dotarł sygnał od widzów, że jedzenie - zamiast na talerze dzieci - trafiało do toreb kucharek.

Ursynów - jedna z warszawskich dzielnic. Do tutejszej szkoły i przedszkola uczęszcza ponad 500 dzieci. Dla nich wszystkich posiłki przygotowuje osiem kucharek z przedszkolnej kuchni. Dotarły do nas sygnały, że na talerze dzieci nie trafia całe jedzenie, jakie jest kupowane.

- Te produkty są sukcesywnie odkładane podczas przygotowywania każdego posiłku, czyli śniadania, obiadu, podwieczorku - mówiła nasza informatorka, była pracownica. - Można odłożyć np. dziesięć piersi z kurczaka, to to odkładamy. Mleko, masło, sałata, ogórki, pomidory, owoce: jabłka, gruszki, banany; ser biały, serek puszysty, wędlina, chleb... - wymieniała. Jak dodała, do sytuacji takich dochodziło na co dzień przez siedem lat, które przepracowała w placówce. - Za poprzedniej pani dyrektor też takie rzeczy były - twierdziła.

Interwencja policji

Przez kilka dni obserwowaliśmy kobiety pracujące w kuchni. Już pierwszego dnia zauważyliśmy, że rano pojawiają się z pustymi torbami, po pracy zaś kobiety wychodzą z wypchanymi pakunkami. Tak było każdego dnia. W końcu postanowiliśmy zainterweniować, a o pomoc poprosiliśmy policję.

Gdy kobiety z pakunkami zaczęły opuszczać budynek placówki, reporterzy UWAGI! podeszli i zapytali, co znajduje się w torbach i plecakach. Kucharki nie były jednak chętne do współpracy. Zaczęły rozchodzić się we wszystkie strony i uciekać. Zatrzymać je udało się dopiero policjantom, którzy wylegitymowali kobiety.

Policjanci przeszukali torby zatrzymanych kobiet w obecności dyrektorki przedszkola nr 286, Krystyny Tumkiewicz. Po konsultacji z rzecznikiem dzielnicy szefowa placówki postanowiła jedynie wygłosić oświadczenie, w którym stwierdziła, że policjanci podjęli kroki w celu wyjaśnienia sprawy, a ona sama nie chce wypowiadać się na ten temat. Więcej dowiedzieliśmy się u samych funkcjonariuszy.

"To odpady konsumpcyjne"

- Czynności potwierdziły, że te kobiety posiadają przy sobie produkty spożywcze w postaci jogurtów, serków, wędliny i schabu - powiedział Robert Koniuszy, rzecznik prasowy mokotowskiej policji i dodał, że zostało przyjęte zawiadomienie o przywłaszczeniu sobie tych produktów. Jak powiedział, wartość produktów oszacowana została na 160 zł. Zapowiedział też, że kobiety będą przesłuchiwane i będą miały prawo do składania wyjaśnień.

Najprawdopodobniej sprawa do prokuratury jednak nie trafi - wartość znalezionych produktów nie przekroczyła 500 zł, zatem ich wyniesienie nie byłoby przestępstwem, a jedynie wykroczeniem.

- Z mojej informacji wynika, że były to odpady pokonsumpcyjne, które należało zutylizować w świetle polskiego prawa - twierdzi Barbara Mąkosa-Stępkowska, rzeczniczka dzielnicy Ursynów. Tymczasem właśnie tego dnia, kiedy interweniowała policja, na obiad była... potrawa ze schabu. - Źle się stało, ale nie należy strzelać z armat do mrówki. Te panie poczuły się bardzo upokorzone całą tą sytuacją. Z ich zapewnień wynika, że nigdy więcej to się nie zdarzy - mówi w rozmowie z reporterem UWAGI!.

30 tys. zł strat?

Rodzice dodatkowo płacą za wyżywienie w przedszkolu i oczekują, że ich dzieci dostają zbilansowane i zdrowe jedzenie. Tak przynajmniej wynika z jadłospisu. Tymczasem nasi kolejni informatorzy potwierdzają, że nikt nie pilnuje gramatury i jakości posiłków. Biorąc pod uwagę, że proceder mógł trwać latami, przez ten czas straty mogły być olbrzymie. Policjanci zabezpieczyli produkty warte 160 zł. A to oznacza, że przez tydzień w torbach mogły pojawić się produkty o wartości 800 zł, miesięcznie to już ponad 3 tys. zł. W skali roku wartość wyniesionych przez kucharki produktów mogła przekroczyć 30 tys. zł.

Jak to jest możliwe, że przez tyle lat nikt nie kontrolował pracy kucharek? Tego, jakie konsekwencje poniosą, chcieliśmy dowiedzieć się od dyrektorki przedszkola. - Sprawowałam nadzór najlepiej jak mogłam. Podjęłam natychmiastowe działania, powiadomiłam organ prowadzący, złożyłam zawiadomienie do policji o popełnieniu wykroczenia. Policja prowadzi postępowanie wyjaśniające. Nie jestem upoważniona do udzielania informacji w tej sprawie, proszę zapytać na policji. Jestem zdeterminowana wyjaśnieniem sprawy do końca i nie mam nic więcej do powiedzenia - odczytała swoje oświadczenie Krystyna Tumkiewicz. Na pytania o konkretne działania, jakie podjęła, dyrektorka zaczęła od początku czytać z kartki to, co przedstawiła chwilę wcześniej.

"Jedzenie jest smaczniejsze"

Zwróciliśmy się do rad rodziców przedszkola i szkoły podstawowej, do której ta kuchnia dostarcza posiłki. Przedstawiciele obu rad byli zaskoczeni, tym, że kucharki wynosiły jedzenie. Przyznali, że nie dochodziły do nich żadne sygnały na ten temat. Jednocześnie oczekują od dyrekcji wyjaśnień i czekają na zakończenie postępowania policji. Jak się okazało, sytuacja już teraz się zmieniła.

- Było zebranie personelu, podpisywały panie rozporządzenie, że nie można wynosić jedzenia, nie można jeść jedzenia, trzeba pokazywać przy wejściu i przy wyjściu torebki pani kierownik gospodarczej, pani dyrektor lub pani intendentce - mówi nasza informatorka. Jak dodaje, zmieniła się też jakość jedzenia, które serwowane jest dzieciom. - Wiem, że porcje są bardziej dorodne, większe, jest więcej warzyw. Ostatnio było po pół pomidora na śniadanie, co się wcześniej nie zdarzało. Jedzenie jest trochę smaczniejsze - twierdzi.

podziel się:

Pozostałe wiadomości