Treść tajnego porozumienia była do niedawna najpilniej strzeżoną tajemnicą lekarzy częstochowskiego szpitala. Medycy ustalili w nim, że żaden z nich nie zgodzi się na żadną obniżkę swojej płacy. W razie jakiegokolwiek sporu z dyrekcją placówki – umowa przekazywała w ręce przedstawicieli paktu zabójczą broń: w imieniu blisko dwustu lekarzy – mogli złożyć nagle wypowiedzenia z pracy stawiając pod ścianą dyrekcję szpitala. Ustalono, że porozumienie jest nierozwiązywalne przez 10 lat, a za złamanie jego zasad – np. przez ujawnienie zapisów tajnej umowy, lekarz musi zapłacić pozostałym członkom paktu 100 tys. zł. Aby zrozumieć czemu służy tajny, lekarski pakt, należy cofnąć się siedem lat – do czasu kiedy w częstochowskiej placówce wprowadzono przedziwny system wynagrodzeń. W szpitalu obowiązują dwie rzeczywistości. Od godziny siódmej do piętnastej lekarze pracują na etacie jako pracownicy. Jednak na opiekę medyczną w popołudnia, noce oraz święta szpital co roku ogłasza warty kilkanaście mionów złotych przetarg, który zawsze wygrywa spółka Parkitka. Jej udziałowcami w chwili zakładania było 149 lekarzy zatrudnionych na etatach w szpitalu. Praca na etacie to dla nich kilka tysięcy złotych miesięcznie, ale każdy dobowy dyżur na zlecenie spółki to nawet 2400 złotych. O szpitalu w Częstochowie zrobiło się głośno minionej jesieni, gdy doszło do kolejnego protestu lekarzy. W ich postulatach nie było mowy o pieniądzach: twierdzili, że z powodu braku leków, ograniczonego dostępu do badań i braku serwisu sprzętu medycznego cierpi pacjent, a odpowiedzialność za to ponosi wicedyrektor Bronisław Morawiecki. Jednego dnia wypowiedzenia złożyło 140 lekarzy. Dyrektor uległ ich żądaniom i zwolnił swojego zastępcę, a lekarze wrócili do pracy. Jednak wtedy ktoś anonimowo rozesłał treść tajnego porozumienia do mediów i urzędów. Jak ustaliliśmy władze komitetu stojącego na czele protestu i przedstawiciele tajnego paktu lekarzy to te same osoby, a przywódczyni protestu jest jednocześnie jednym z głównych udziałowców spółki, która wygrywa przetargi na lekarskie dyżury. Dziś pani doktor ani inni przywódcy protestu nie chcą rozmawiać z dziennikarzami. - Po rozmowie z koleżankami i kolegami nie ma zgody na to byśmy rozmawiali i udzielali jakiejkolwiek informacji. Jeśli chodzi o porozumienie, to możemy sobie ich zawierać ile chcemy. Jesteśmy wolnymi ludźmi i poza godzinami pracy możemy robić co chcemy - mówi Grażyna Cebula-Kubat z komitetu negocjacyjnego lekarzy. Przeprowadzona w szpitalu po jesiennym proteście kontrola nie potwierdziła większości nieprawidłowości, a zwolnionego dyrektora oczyścił z zarzutów rzecznik odpowiedzialności zawodowej. Dlaczego więc protestujący domagali się jego głowy? Okazuje się, że w tym samym czasie doktor Morawiecki planował zmianę systemu lekarskich wynagrodzeń. - Myślę, że zostałem poświęcony. Opisałem, gdzie jest problem i patologia, gdzie znikają środki finansowe przeznaczone na leczenie pacjentów. Głównie patrzyłem, żeby te przetargi, które są na dyżury lekarskie, żeby odbywały się zgodnie z prawem, na korzyść pacjentów i szpitala. Cena dyżuru, ilość dyżurnych, ilość oddziałów dyżurujących – to są szczegóły, w których tkwi przysłowiowy diabeł. Kiedy te ruchy i te moje działania przynosiły efekty, to w tym momencie pojawił się komitet negocjacyjny, czyli grupa osób, która rozpoczęła swoją kampanię nienawiści i oszczerstw – mówi Bronisław Morawiecki, były wicedyrektor Szpitala w Częstochowie. - Zwolnienie dyrektora Morawieckiego było rzeczywiście jednym z postulatów. Podpisałem się pod tym, jednak nie zgadzałem się z tym postulatem. Zwalniając dyrektora Morawieckiego wybrałem mniejsze zło. To było dobro pacjenta, bo jak byśmy zamknęli szpital, to pacjenci nie mieliby się gdzie leczyć – uzasadnia swoją decyzję Jarosław Madowicz, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego w Częstochowie. Gdyby dyrektor szpitala odrzucił żądania medyków, musiałby szybko znaleźć w ich miejsce ponad stu innych. Tymczasem lekarski samorząd z Częstochowy ostrzegł lekarzy, że takie zatrudnienie zostanie uznane przez środowisko za działanie nieetyczne. Tak wygląda w praktyce solidarność lekarzy Szpitala Wojewódzkiego w Częstochowie. Doskonale umieją zadbać o swoje interesy, są w zasadzie nie do ruszenia. Jak poczucie siły i bezkarności jakie daje im ich pozycja przekłada się na pacjentów?