Proces dotyczył głośnej sprawy molestowania dzieci przez 70-letniego obecnie proboszcza w rzymskokatolickiej parafii w Tylawie na Podkarpaciu. O jego dziwnych skłonnościach mieszkańcy mówili od samego początku jego duszpasterskiej posługi, od 30 lat. Dopiero 3 lata temu o swoim nieszczęściu odważyły się opowiedzieć pierwsze ofiary. Ksiądz molestował dziewczynki. Jedną z nich była Ewa O., dziś dorosła kobieta. Zdecydowała się mówić, gdy od swoich dzieci dowiedziała się, że ksiądz robi wciąż to samo, co kiedyś zrobił jej. - W obronie tych dzieci nikt przez 30 lat nie stanął – mówi Ewa O. – Ani szkoła, ani rodzice. Może było im wygodniej, żeby było tak, jak było. Proboszcz z Tylawy, jednocześnie katecheta, miał pod swoją opieką cztery okoliczne parafie. Dziewczynki z każdej z nich doświadczyły jego „opieki”. Już na sali sądowej ksiądz twierdził, że odkrył w sobie dar leczenia rękami, dlatego często nakładał je na cierpiące dziewczynki. - Jak kiedyś bolał mnie brzuch, to powiedział, żebym do niego przyszła, bo on ma taką moc od Boga, że jak mnie wymasuje, to mnie uleczy – mówi jedna z ostatnich ofiar proboszcza. - Skierował rękę w stronę piersi, a ja się wtedy burzyłam – mówi inna. – To było ohydne, nie raz, nie dwa wymiotowałam z tego powodu. Pokrzywdzonych w taki sposób dzieci były dziesiątki, jednak księdza skazano za molestowanie tylko sześciorga. Reszta, i ofiary wcześniejsze, i całkiem niedawne, bały się zeznawać. W uzasadnieniu wyroku sędzia powiedział, że w małej społeczności, gdzie tradycyjne podejście do wiary katolickiej jest wartością samą w sobie, ksiądz jest rzeczywiście pierwszy po Bogu. Tak było w Tylawie i okolicy. - Każdy dużo mówił poza, ale w razie czego wszystko było w porządku, żeby być z księdzem jak najlepiej – mówi anonimowa mieszkanka Tylawy. - Wszystko jest zaszczute, zastraszone, ksiądz straszy dzieci, bo i dlaczego się dzieci księdza boją? – dodaje inna kobieta. O wszystkim wiedzieli nie tylko mieszkańcy, ale i władze Kościoła. Z listu innej kobiety, Ewy M., która odważyła się ujawnić prawdę: „Mój list, to wielki krzyk rozpaczy. Próbujemy uzyskać zrozumienie i pomoc księdza arcybiskupa Józefa Michalika z Przemyśla. Niestety, bez skutku.” Abp Michalik, już po ujawnieniu sprawy, do końca bronił proboszcza z Tylawy, oskarżając media, że rozpętały nagonkę na niewinnego kapłana. Do mediów postanowiła dotrzeć Lucyna K., żona tylawskiego proboszcza greckokatolickiego. To jej determinacja sprawiła, że niektóre z ofiar odważyły się mówić. Jednak początek sprawy nie obiecywał niczego dobrego. Była wciąż umarzana, odwlekana. Wymiar sprawiedliwości nie kwapił się z jej wymierzeniem, mimo że o sprawie wiedziała cała Polska. Sąd w końcu wydał wyrok: 2 lata w zawieszeniu na 5 lat i 8-letni zakaz pracy wychowawczej z młodzieżą. - To łagodny wyrok – mówi Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Ale nie o wymiar kary tu chodzi, lecz o orzeczenie, czy wolno, czy nie wolno krzywdzić dziewcząt, prostych dzieci z ubogiej prowincji. Przez wiele lat wydawało się, że wolno. Władze – samorządowe, szkolne, kuratorskie – nie reagowały. Policja udawała, że nic nie wie, kościelne władze też nie chciały o niczym słyszeć. Władze kurii nie chcą komentować wyroku. Ksiądz zapowiedział odwołanie się od niego. Nie czuje się winny. - Nie porównuję się, ale czy Pan Jezus też nie stał przed sądem? – powiedział wychodząc z sądu.