Była ofiarą przemocy ze strony męża, teraz ma poważny problem z synem

TVN UWAGA! 5296127
TVN UWAGA! 347549
Pani Jolanta i jej synowie byli ofiarami przemocy domowej. Przez lata nie mogli doczekać się jakiejkolwiek pomocy. Po śmierci oprawcy pojawił się kolejny problem, okazało się, że wydarzenia z przeszłości doprowadziły młodszego syna kobiety do ciężkiej choroby.

„Kochana mamo, przepraszam bardzo za swoje zachowanie. Ostatnie wydarzenia były spowodowane moją ciężką chorobą. Ja bardzo, ale to bardzo, cierpię z powodu tej choroby. Jest mi ciężko, mam ciężką depresję. Boję się pobytu tutaj, nie dali mnie na oddział szpitalny. Przepraszam ciebie, Krzyśka, pana dzielnicowego, to wszystko z powodu choroby. Błagam o pomoc. Kocham Was”, to fragment listu napisanego przez syna pani Jolanty. Listu napisanego z więzienia.

- Prosiłam panią prokurator o zgodę na widzenie z synem, ale jej nie dostałam. Dostałam jedynie zgodę na rozmowy telefoniczne. Ale mimo to on nie dzwoni, nie wiem dlaczego. Od dwóch tygodni nie ma z nim żadnego kontaktu – ubolewa matka 25-latka.

Piekło rodzinnie

Pani Jolanta była żoną sędziego.

- Mój mąż był osobą chorą psychicznie, alkoholikiem uzależnionym od leków, osobą bardzo agresywną. Moje życie i życie moich synów to było piekło nie do opisania. To była przemoc fizyczna i psychiczna wobec mnie i synów. On groził, że pozbawi nas życia. Bił nas, kopał i dusił. Kiedyś uciekłam z noworodkiem zawiniętym w kocyk, a zaczęło się to wszystko, jak byłam jeszcze w ciąży – opowiada kobieta.

Dramat matki i jej dwóch synów trwał kilka lat. Starszy z chłopców nie wytrzymał tego, co się dzieje w domu, zerwał kontakty z ojcem i zamieszkał z dziadkami. Wtedy agresja męża skupiła się na pani Jolancie i na kilkuletnim Bartku. Za radą bliskich – pani Jolanta nagrywała przez kilka lat niemal każdy dzień swojego życia, by mieć dowody przeciwko mężowi w sprawie rozwodowej.

- To był czas, kiedy brałam Bartka ze sobą wszędzie, nawet do łazienki. Nie mogłam zostawić go na moment. Jak raz go zostawiłam, chyba żeby ręce opłukać, to po wejściu do jego pokoju zobaczyłam, że Bartek leży na plecach, a mąż mu jego kolana wbija w szyję. Bartek był już czerwony, podduszony – przywołuje kobieta.

Jedna z sytuacji utkwiła matce i jej synowi w pamięci na lata.

- Bartek dostał w przedszkolu od świętego Mikołaja autko. Przyszedł z nim, powiedział, że to było od prawdziwego świętego Mikołaja. I w pewnym momencie syn puścił to autko, żeby pojechało po ziemi, a mój mąż je rozdeptał na oczach dziecka. Bartek potwornie płakał, wpadł w histerię – wspomina pani Jolanta.

- Ciągle mówił, że mój i Bartka łeb będą pływać w Wiśle. Bartek jak był starszy, to potwornie się tego bał, mówił, że nie chce być w grobie, że nie chce być bez głowy. Bał się, że poleje się krew. Był świadkiem, jak mąż złamał mi rękę. Łzy ciekły mi z bólu, mały Bartek usiłował podnieść mnie z podłogi i wypchnąć za drzwi ojca, który ważył około 100 kilogramów – opowiada kobieta.

Pani Jolanta tłumaczy, że nie mogła odejść od męża.

- Groził, że ma władzę, że zrobi ze mnie wariatkę w sądzie. Robiłam wszystko, co się dało. Zwróciłam się do Rzecznika Praw Dziecka, na niebieską linię, do ministerstwa, wszystkich możliwych prokuratur i sądów. Chciałam wszystko ruszyć, żeby mąż dał nam spokój – opowiada.

- Sprawa z nim była potwornie trudna. Zwłaszcza, że to facet idealnie znający prawo, potrafiący pięknie poruszać się między paragrafami. Sytuacja była wręcz koszmarna – mówi Robert Tybinka, kuzyn pani Jolanty.

Po wielu rozprawach sąd orzekł rozwód, pozbawił ojca władzy rodzicielskiej i zakazał mu kontaktów z dzieckiem. Wkrótce pani Jolanta założyła nową rodzinę, a jej nowy mąż przysposobił młodszego syna Bartka.

- Jak poznaliśmy się z żoną, to zauważyłem, że on panicznie boi się ojca. Tak się bał, że nie pozwalał, żeby drzwi były otwarte, bał się, że ojciec wróci i coś mu zrobi. Zawsze uspokajałem go, że nie pozwolę, żeby on wszedł – opowiada pan Krzysztof, mąż pani Jolanty.

Piętno

Rodzinny dramat przerwała dopiero śmierć byłego męża pani Jolanty. Wkrótce okazało się jednak, że domowa przemoc odcisnęła piętno na psychice młodszego syna Bartka.

- Te wszystkie zaszłości z przeszłości zaczęły do niego dochodzić. Zaczął się wszystkiego panicznie bać, przestał wierzyć w siebie, zaczął mieć ze sobą straszny problem – mówi matka Bartka.

- Przykładowo, jak szafa była lekko uchylona, to wywalał z niej wszystko i mówił, że było źle ułożone. Nie pozwalał potem tego dotknąć – dodaje pan Krzysztof.

Rodzice, zaniepokojeni zachowaniem syna, zaczęli szukać pomocy u specjalistów. Bartek trafiał kilka razy na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Lekarze stwierdzili u niego chorobę afektywną dwubiegunową i zaburzenia osobowości.

- Problemem w chorobie afektywnej dwubiegunowej jest występowanie innych dodatkowych problemów psychicznych, które dodatkowo komplikują leczenie. Często taką współchorobowością są zaburzenia osobowości, zwłaszcza zaburzenia osobowości typu borderline. I do tego uzależnienia. U osób z zaburzeniami typu borderline częste są też próby samobójcze albo samookaleczenia – mówi lekarz psychiatra prof. Dominika Dudek.

- Parę razy doszło do czegoś takiego, że na rurę zarzucał sznurek, czy kabel i próbował „to” robić. Mówił nam potem, że nie mógł wytrzymać, że nie ma, po co żyć. Było coraz gorzej, aż te samobójstwa popełniał prawie, co dzień – przywołuje pan Krzysztof.

- Próbował się powiesić, chciał rzucić się pod tramwaj, chciał gdzieś skoczyć z mostu. Nie sypiałam w nocy, tylko go pilnowałam. Chowałam też wszystkie noże, wszystko to, co było niebezpieczne. Łącznie z krzesłem, żeby nie stanął na krześle – mówi pani Jolanta. I dodaje: - Najgorsze jest to, że mówił, że jak pójdziemy spać, to on i tak popełni samobójstwo. Jako borderline'owiec, próbując swoje frustracje złagodzić, krzywdził, nie chcąc tego robić – opowiada matka.

- Jak żona dostawała silniejsze ciosy, jak ją kopnął, to nie wytrzymywałem nerwowo i reagowałem. Próbowałem łapać go za ręce, ale się wyrywał i krzyczał. Były potworne awantury. Zdarzyło się też, że mnie poszarpał i uderzył – przyznaje pan Krzysztof.

Więzienie

Po jednym z ataków agresji wobec matki, Bartek został skazany na trzy miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu. Miał przeprosić matkę i poddać się terapii. W obawie o los dziecka – pani Jolanta złożyła do sądu wniosek o przymusowe leczenie syna. Biegli, badający Bartka, uznali, że są do tego bezwzględne wskazania. Sąd nie zdążył jednak zdecydować o umieszczeniu go w szpitalu - w ostatnim czasie stan zdrowia Bartka uległ znacznemu pogorszeniu i doszło do kolejnych ataków agresji i policyjnej interwencji. Syn pani Jolanty został tymczasowo aresztowany i umieszczony na oddziale psychiatrycznym aresztu śledczego w Krakowie.

- To nie jest kara. To jest w tej chwili uwolnienie matki przed ryzykiem, że ją zabije. Mamy dużo takich osób, u których nie zastosowano aresztu i zabili swoich rodziców, czy dziadków – mówi prof. Janusz Heitzman z kliniki psychiatrii sądowej Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.

- To uchronienie rodziny przed tragedią, by w warunkach aresztu, w warunkach pewnej izolacji, rozpocząć leczenie. Nie zakończyć, a rozpocząć. Finał tego leczenia jest w ośrodku psychiatrycznym z postanowienia sądów, kiedy stwierdzi się niepoczytalność, konieczność zastosowania środka zabezpieczającego w postaci pobytu w oddziale psychiatrycznym - dodaje prof. Heitzman.

- Mi go jest potwornie żal. Ma 25 lat i nie ma nic z tego życia. Chciałbym, żeby mógł gdzieś wychodzić z rówieśnikami, żeby miał dziewczynę, żeby żył, jak każdy dwudziestoparolatek – mówi pan Krzysztof.

- Jesteśmy ofiarami systemu, który nie zadziałał wtedy, kiedy powinien zadziałać. Systemu, który nie ochronił mojego syna przed przemocą. Sądu, który przyzwolił na znęcanie się, bo gdyby sąd wtedy zareagował i zabezpieczył mojego Bartka przed agresją, może byłoby inaczej. Może nie byłoby aż tak źle, jak jest w tej chwili – kwituje pani Jolanta.

podziel się:

Pozostałe wiadomości