Kolejni poszkodowani przez szpital we Włocławku

TVN UWAGA! 135010
Śmierć bliźniąt we włocławskim szpitalu poruszyła opinię publiczną w całym kraju. Ale miała jeszcze jeden poważny skutek: dotąd milczący pacjenci, którzy zamiast pomocy doznali we włocławskim szpitalu krzywdy - zaczęli głośno mówić…

Monika Potęga jest jedną z wielu pacjentek, które zgłosiły się do dziennikarzy UWAGI! po programie dotyczącym zmarłych bliźniąt. Dwa lata temu, na tym samym oddziale włocławskiego szpitala, rodziła swoją córkę - Oliwię. Przy porodzie nie było lekarza, dziecko odbierała położna. - Gdy dziecko urodziło się, położono mi je na piersi. Wcale nie płakało. Kompletnie nie ruszało się, ani rączką czy też nóżką. Wydawało tylko takie dźwięki jakby łapało powietrze. Dziecko dostało 10 punktów, bo lekarze stwierdzili, że jest wszystko w porządku. Zawieziono mnie na salę, po czym przyszła pani doktor i powiedziała, że dziecko jest w ciężkim stanie, już parę razy było reanimowane i ma problemy z układem krążenia i oddychaniem. To było z trzy godziny od momentu, kiedy dziecko widziałam ostatni raz. Dopóki mąż nie przyjechał, to siedziałam sama ze wzrokiem wbitym w ścianę. Patrzyłam tylko jak kobiety chodzą i zajmują się swoimi dziećmi. A ja leżałam sama. O śmierci dziecka dowiedzieliśmy się od przypadkowej osoby. Nikt do nas nie przyszedł i nie poinformował nas o tym – wspomina Monika Potęga. Skąd tak wiele budzących wątpliwości przypadków dotyczących tej właśnie placówki? Skąd powtarzające się w listach od widzów słowa „buta” i „arogancja” określające podejście lekarzy, z którymi mieli do czynienia. Dramaty pacjentów dotyczą nie tylko oddziału ginekologii, na którym doszło do ostatniej tragedii. 18-letni koszykarz Kacper Piekarski trafił do włocławskiego szpitala po nietypowym wypadku: podczas treningu, bez żadnej widocznej przyczyny, doznał złamania grubej kości udowej. Lekarz połączył kość przy pomocy specjalnego gwoździa. - Po miesiącu, kiedy zaczęliśmy w domu rehabilitację podczas jednego z zabiegów rehabilitantka zauważyła, że jedna noga jest krótsza. Zmierzyliśmy obydwie nogi i niestety różnica była sześć i pół centymetra. Dla nas to był szok. Chłopak młody, wysportowany, wydawałoby się po zwykłym zespoleniu ma krótszą nogę, a lekarz o tym nie wie. Na pytanie co mamy zrobić lekarz najpierw niedowierzał, a potem powiedział, że póki co noga jest w trakcie zrastania się więc póki co polecił wkładanie synowi wkładki do butów – opowiada Marcin Piekarski, tata Kacpra. W końcu, po kilku miesiącach, Kacper trafił w ręce lekarzy z Warszawskiego Centrum Onkologii. Ci postawili zupełnie inną diagnozę niż ich koledzy z Włocławka - prawdziwą przyczyną problemów chłopca był złośliwy nowotwór kości. - To, że my nie zdiagnozowaliśmy nowotworu u tego pacjenta, to jest kłamstwo. Nie było wtedy nowotworu, ale pobraliśmy wycinki. Ta noga nie pękła przez nowotwór. Może ktoś chlapnął, bo chciał być mądrzejszy i lepszy od innych. Ale tak po prostu nie było. To jest nieprawda. Była rozpoznana choroba, po prostu, tej nogi, były pobrane wycinki i było wdrożone odpowiednie leczenie – mówi Bogdan Wojtecki, kierownik oddziału chirurgii urazowo-ortopedycznej szpitala we Włocławku. Magdalena Kiżewska przywiozła do szpitala 8-letnią córkę i skierowanie na operację wycięcia wyrostka robaczkowego. Lekarze z Włocławka zignorowali jednak poprzednią diagnozę i dziecko przez trzy dni leżało na oddziale czekając na ich działania. - Córka miała odruch wymiotny jak jadła obiad. Pielęgniarka nawet nie spojrzała na to. Jak ja wołałam ją do córki, żeby łaskawie przyszła i zmierzyła jej temperaturę, to położyła córce rękę na czoło i stwierdziła, że dziecko nie ma gorączki. Lekarz dopiero po trzech dniach stwierdził, że to jest przenoszony wyrostek. I natychmiast był transport karetką do Torunia. Pani doktor powiedziała mi wtedy, że nawet zwykły obywatel by się poznał po USG, że coś jest nie tak. Operację trzeba było zrobić natychmiast, bo do rana dziecko mogło już nie przeżyć – opowiada Magdalena Kiżewska. Dyrektor szpitala zapowiadał walkę z lekarzami, którzy zapomnieli, że najważniejszy jest pacjent. Do twardych działań niezbędna jest jednak własna, nieposzlakowana opinia. Czy posiada ją Krzysztof Malatyński, który - nim trafił do Włocławka - był zastępcą dyrektora szpitala w Bydgoszczy, a wyrzucono go dyscyplinarnie zarzucając niegospodarność i nadużycia finansowe? - Ja nigdy nie ukrywałem, że jestem w sporze personalnym z moim poprzednim pracodawcą. To jest informacja jawna i ona była szeroko komentowana przez media. Takich osób było jeszcze kilka, sprawy toczą się w sądach. Dopóki sądy nie wydadzą ostatecznych wyroków, to trudno byłoby w jakiś sposób kogokolwiek oskarżać czy tutaj przyklejać komukolwiek łatkę. Nie mam sobie nic do zarzucenia, dlatego to ja skierowałem sprawę do sądu przeciwko poprzedniemu pracodawcy - mówi Krzysztof Malatyński, dyrektor szpitala wojewódzkiego we Włocławsku. Włocławski szpital nadzoruje samorząd województwa kujawsko-pomorskiego. Dyrektora placówki wybierała siedmioosobowa komisja, jednym z jej członków był szef departamentu zdrowia. - Pan Malatyński był dobrym dyrektorem, nie było uwag do jego pracy. Teraz trwa kontrola w tym szpitalu. Do czasu zakończenia i opublikowania wyników tej kontroli nie będzie żadnych komentarzy na ten temat – mówi Piotr Kryn, dyrektor departamentu zdrowia Urzędu Marszałkowskiego woj. Kujawsko-Pomorskiego. Prokuratura nie dopatrzyła się zaniedbań lekarzy w sprawie śmierci małej Oliwii. Stwierdzono, że jej przyczyną była ukryta wada serca. Drugie dziecko pani Monika szczęśliwie urodziła z dala od Włocławka. Kacper Piekarski liczy na uratowanie nogi - jutro przejdzie zabieg w jednej z niemieckich klinik. Sprawą córki Magdaleny Kiżewskiej zajmuje się prokuratura. Wszystkich, którzy chcą pomóc Kacprowi zapraszamy na stronę: http://www.alivia.org.pl/skarbonka/kacper-piekarski/

podziel się:

Pozostałe wiadomości