Ludzie, których mijamy. „Nie łaknę drogich i dobrych rzeczy. To, co mamy, wystarcza”

Ludzie, których mijamy
Ludzie, których mijamy
Sprzedawcy warzyw, rękodzieła, kwiatów, uliczni artyści. Często nie znamy ich imion, ale mijamy ich każdego dnia. Mają swoje historie, przeżycia i dramaty. Wielu z nich stoi na ulicy również po to, by poradzić sobie z samotnością.

„Mam małą emeryturę, jakoś sobie radzimy”

Pan Stanisław mieszka w małej wsi na Śląsku. Zanim przeszedł na emeryturę, pracował jako dekarz. Teraz mężczyzna dorabia sobie na bazarze, sprzedając wyroby pszczelarskie.

- Wychowuję sam syna, mam małą emeryturę – tłumaczy mężczyzna. I dodaje: - Pracowałem za granicą i jak kiedyś zjechałem, to syn był w tarapatach, bo akurat matka się źle prowadziła. Musiałem go przejąć. Potem nie poszedłem już do pracy, ale jakoś dajemy sobie radę. Teraz syn ma 12 lat.

- Najciężej jest z żywnością, bo niestety trzeba ją kupić. Ciuchy, to czasem ktoś coś przyniesie, więc nie gardzimy tym, jak są w dobrym stanie. (…) Czy muszę sobie czegoś odmawiać? Ja po prostu nie łaknę drogich i dobrych rzeczy, a to, co kupujemy, to nam w zupełności wystarcza – mówi mężczyzna.

„Bardzo lubię kontakt z ludźmi”

Kolejna bohaterka naszego reportażu - pani Hanna, była księgową. Od 60 lat własnoręcznie robi maskotki. W ten sposób nie tylko dorabia sobie do emerytury, ale przede wszystkim to dla niej lek na samotność.

- To sposób, by znaleźć sobie jakieś zajęcie i chodzi też o moje życie towarzyskie. To są niesamowite kontakty. Jak stoję i sprzedaję, to nie wiem, kto do mnie podejdzie. Czy to pan z Kanady, czy pani z Niemiec, czy ktoś z Francji. Czy ktoś z Polski pogada o zabytkach, czy zapyta do drogę (…) Bardzo lubię kontakt z ludźmi – tłumaczy kobieta.

Pani Hanna skończyła ekonomię. Przez wiele lat prowadziła biuro rachunkowe. Nauczała również rachunkowości. Później założyła Muzeum Misiów i Torebek w Nałęczowie, które musiała zamknąć w czasie pandemii. Wtedy też podjęła decyzję o zmianie otoczenia i przeprowadziła się z Lubelszczyzny na Śląsk Cieszyński.

- Kilka lat temu przeszłam operację oczu i najbardziej się bałam, że nie będę mogła po niej robić na drutach. Na szczęście czarne scenariusze się nie spełniły – cieszy się kobieta.

„Tęsknię za domem”

Denis Dehtiarov ma 21 lat, pochodzi z okolic Chersonia w Ukrainie. Chłopak, niemal wszystkie zarobione przez siebie pieniądze, wysyła matce. Jego rodzina straciła dom po zniszczeniu przez Rosjan zapory wodnej w Nowej Kachowce. 

- Woda była po dach. Dużo ludzi straciło domy, wielu się utopiło – opowiada Denis.

Teraz 21-latka można spotkać na ulicach Krakowa. Denis śpiewa i gra na gitarze.

- Tęsknię za domem. Chciałbym wrócić, ja nie chcę tutaj zostać. Tu jest pięknie i bardzo dziękuję Polakom, że nam pomagają, ale chciałbym być w domu – mówi.

- Mój ojciec zginął na wojnie i matka nie chciała, żebym ja też zginął, dlatego jestem tutaj – dodaje.

„Życie nie do końca mi się ułożyło”

Bywa, że za ludźmi, których mijamy, stoją dramatyczne historie. Andrzej Kukla był znany w środowisku piłkarskim, wziął udział w kilku programach telewizyjnych.

- Piłka zawsze była moją pasją. Od dziecka za nią ganiałem, ale myślę, że nie miałem talentu do tego. Wiele czynników wpływa na to, czy jesteś piłkarzem czy nie – mówi pan Andrzej i dodaje: - Moim dziecięcym marzeniem było trafienie do księgi Guinnessa.

To marzenie panu Andrzejowi udało się spełnić 20 marca 1998 roku. Podbijając piłkę 30 570 razy przez 3 godziny i 59 minut, ustanowił pan rekord Guinnessa.

- To był dla mnie bardzo ważny dzień. Sprawiło mi to frajdę, ale dzisiaj patrzę troszkę inaczej. Wydawało mi się, że zrobię jakąś karierę. To było takie trochę głupie – przyznaje.

Mężczyzna nie zrobił wielkiej kariery, a jego życie w pewnym momencie mocno się skomplikowało.

- Nie do końca mi się ułożyło, nie tak to sobie wymarzyłem. Nie wyszło z kobietami. Każdy ma jakieś cienie i blaski. Był taki okres, że było bardzo źle. Piłem byle co i obojętne mi było, czy będę żył jutro, czy nie. Na szczęście wyszedłem z tego. Zmieniłem spojrzenie ze względu na zwierzęta i zacząłem się nimi zajmować. Pomyślałem, że zwierzak bardziej doceni człowieka – tłumaczy mężczyzna.

Dziś, idąc jedną z najstarszych ulic Krakowa, Floriańską, niemal każdego dnia można spotkać tam pana Andrzeja. Tuż przy Kościele Mariackim mężczyzna od 20 lat daje pokaz nietypowej żonglerki. Siedząc, odbija piłkę nogą, głową lub ramionami.

- Ludzie reagują na mnie raczej pozytywnie. Ale zdarzają się i negatywne komentarze, że żebrak. Ale ja nie jestem jakimś naciągaczem – mówi pan Andrzej.

„Ci ludzie tworzą pejzaż”

- Codziennie jestem tutaj w rynku i stąd znam trochę historię pana Andrzeja. Wiem, że on jest tak zżyty z tym centrum miasta, że można powiedzieć, że został tutaj „przygarnięty” – mówi Andrzej Sikorowski, krakowski artysta. I dodaje: - Ludzie doceniają to, że jest facet, który zbudował swoją egzystencję na podbijaniu piłki i osiągnął w tym mistrzostwo.

- Takich ludzi na ulicach Krakowa jest coraz mniej. Ja nad tym ubolewam. Z dzieciństwa pamiętam, takie panie właśnie, które dożywały swojej późnej starości w towarzystwie wyliniałego psa. Nie miałem pojęcia, jak one się nazywają, ale widziałem je codziennie. Dzięki temu ta ulica zyskiwała zupełnie inny walor. Ci ludzie tworzą ulicę, tworzą pejzaż – uważa Sikorowski.

- Myślę, że jestem szczęśliwy – mówi Andrzej Kukla. I dodaje: - Najważniejsze jest zdrowie, ale fajnie jest też się przespacerować, pogadać z kimś. Moje życie to pomaganie. Lubię się angażować, pomagać chorym dzieciom. (…) Powinniśmy ludziom służyć, pomagać, tworzyć jakąś więź ze sobą.

Odcinek 7421 i inne reportaże Uwagi! można oglądać na player.pl

podziel się:

Pozostałe wiadomości