Hejt w sieci
Emilia Szmydt pochodzi z niewielkiej miejscowości pod Warszawą. Zawodowo zajmowała się głównie handlem. Na portalu randkowym poznała Tomasza Szmydta, rozwodnika, sędziego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Wspólnie wynajęli mieszkanie pod Warszawą i wzięli ślub. Sędzia Tomasz Szmydt wtajemniczył ją w akcję, w której brał udział.
- „Mała Emi” miała kochać i robić wszystko to, czego nie mogłaby zrobić Emilia Szmydt pod swoim imieniem i nazwiskiem. Miała wiedzę, do której nie ma dostępu zwykły człowiek, miała dostęp do ludzi, którzy dawali poczucie bezpieczeństwa i tego, że to co robi, nie jest niczym złym – opowiada pani Emilia.
Przełożeni jej męża z ministerstwa sprawiedliwości wiedzieli, że internetowa "Mała Emi", to nie kto inny, jak żona Tomasza Szmydta.
- „Mała Emi” stworzyła się sama. Wiedziałem, że ona to prowadzi, widziałem efekt końcowy jej pracy, natomiast nie miałem wpływu na to, jak to wygląda – twierdzi Tomasz Szmydt.
- Robiłam to, bo wydawało mi się, że na tym polega miłość. Że pomagam tym, którzy chcą oczyścić swoje środowisko ze złych ludzi. Mój mąż potrzebował tej mojej działalności, żeby piąć się wyżej więc byłam zdolna robić takie okropne rzeczy – przyznaje Emilia Szmydt. I dodaje: - W naszej grupie byli prawie sami sędziowie, a prokurator to nadzorował. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co robię.
Co robiła „mała Emi”?
Informacji, które dostawała w żaden sposób nie weryfikowała. Wrzucała je do sieci wierząc, że są prawdziwe. O tym, że robi dobrze - jak twierdzi - zapewniał ją sam wiceminister sprawiedliwości, Łukasz Piebiak. Potwierdza to korespondencja Emilii Szmidt i wiceministra Piebiaka, którą udostępniła nam kobieta. Pani Emilia miała wątpliwości czy słusznie postępuje, ale sam wiceminister miał ją zapewniać, że "robi dobrze, a za czynienie dobra do więzienia się nie idzie".
- Część informacji pochodziła od wiceministra Piebiaka. Dostawałam zdjęcia teczek personalnych i informacje, że na przykład jeden z sędziów przebywa na „lewym” zwolnieniu lekarskim i nikt nie chce nic z tym zrobić. Pytano mnie: Emilko, co z tym zrobisz? – przywołuje Szmydt.
Z informacji, które dostawała „Mała Emi” miało wynikać, że np. sędzia Waldemar Żurek, były członek Krajowej Rady Sądownictwa, miał nie płacić alimentów. Inny sędzia miał namawiać swoją przyjaciółkę do usunięcia ciąży, kolejny miał prowadzić samochód w stanie nietrzeźwym. Wszystko to znalazło się w internecie za sprawą „Małej Emi” tyle, że nie miało wiele wspólnego z prawdą.
- Na początku czułam się w roli „Małej Emi” bardzo dobrze. Byłam doceniana, chwalona, mówiono mi, że robię więcej niż niejeden PR-owiec w Ministerstwie Sprawiedliwości. Dostawałam pochwały od ministra Piebiaka, mój mąż też mnie chwalił więc było to dla mnie zachętą, by robić to dalej – opowiada pani Emilia.
Przeprosiny
Pani Emilia w końcu zrozumiała swoje błędy i ujawniła tzw. aferę hejterską. Wkrótce sama stała się ofiarą hejtu w internecie. Nazywano ją dzieciobójczynią i alkoholiczką.
- Odsądzano ją od czci i wiary, określano najbardziej obrzydliwymi epitetami, oskarżano o popełnianie najbardziej nikczemnych przestępstw. Skala tego zjawiska była ogromna. Publikowano zdjęcia nagrobków jej dzieci, nazywano dzieciobójczynią – mówi Paweł Matyja, adwokat, pełnomocnik Emilii Szmydt.
Jedną z najbardziej hejtowanych osób przez Emilię Szmydt był krakowski sędzia Waldemar Żurek, były członek Krajowej Rady Sądownictwa, niezgodnie z prawem pozbawiony funkcji w KRS.
Po tym wszystkim Emilia Szmydt chciała spotkać się z sędzią Żurkiem. Zrobili to w obecności kamery.
- Cieszę się, że mam w końcu okazję pana przeprosić za to, co zrobiłam. Było to bardzo nie w porządku, wiedziałam o tym, od samego początku, ale potrzebowałam czasu, żeby to zrobić, przeprosić pana szczerze – wyznała kobieta.
- Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek uda się odsłonić choćby fragment tego, co się działo ze mną i z innymi sędziami. Dziękuję za to, że pani to zrobiła – odpowiedział sędzia Żurek.
Kiedy afera hejterska stała się faktem, a Emilia Szmydt wskazała jako jednego z jej uczestników swojego męża, ten nie pozostał jej dłużny. W kilkustronicowym dokumencie, który nazwał "Emi Gate”, opisał swoją znajomość z Emilią, jej problemy z alkoholem, zdradę i to, jak bezskutecznie próbował ratować ich związek. Winą za rozpad małżeństwa obarcza swoją żonę.
- Wpadliśmy w tryb zależności, na który nie byliśmy gotowi – stwierdza Tomasz Szmydt.
- Najbardziej zabolało mnie to, że Polska przestała być dla mnie moim krajem, ojczyzną. A ludzie uważają, że na nic nie zasługuję i trzeba mnie do końca pognębić – kończy Emilia Szmydt.