Kim były ofiary tragedii z Kamienia Pomorskiego?

TVN UWAGA! 135256
W noworoczne popołudnie Kamieniem Pomorskim wstrząsnęła dramatyczna wiadomość. Rozpędzony samochód kierowany przez pijanego 26-latka wjechał w ośmioosobową grupę. Zginęło pięcioro dorosłych i dziecko. 10-letnia dziewczynka i ośmiolatek ranni trafili do szpitala.

- Tu leżała dziewczynka, była skulona, głowę miała między kolanami, nie dawała znaku życia. Zacząłem krzyczeć pomocy. Nikt nie wiedział, co się stało. To był dla mnie szok, nagle tyle ofiar – opowiada Marek Borowiec, świadek zdarzenia. - Ciała w promieniu kilkunastu metrów rozrzucone. Pierwsze dziecko było już przewożone do szpitala, ja zająłem się chłopcem 8-10 lat, który reagował jeszcze. Z pozostałych pięciu dorosłych osób nie było kogo ratować. Były próby reanimacji, ale bez efektów. Takiego wypadku w 40-letniej karierze jeszcze nie widziałem – dodaje Wiesław Marosz, lekarz pogotowia. W senne, noworoczne popołudnie niewielkim Kamieniem Pomorskim wstrząsnęła olbrzymia tragedia. Pędzący swoim autem przez centrum miasta 26-letni Mateusz S. zjechał z drogi i uderzył w grupę rozmawiających na chodniku przechodniów. Zginęło aż 6 osób, w tym jedno dziecko, dwoje kolejnych zostało rannych. Kierowca był pijany - miał we krwi blisko dwa promile alkoholu. - Podejrzany złożył w tej sprawie wyjaśnienia, przyznał się do popełnienia zarzucanego mu czynu. Podał, że do godziny trzeciej w nocy przed zdarzeniem spożywał alkohol. Z jego wyjaśnień wynika, że dwa dni wcześniej palił marihuanę. Wyraził skruchę, twierdzi, że to zdarzenia było nieszczęśliwym wypadkiem – mówi Małgorzata Wojciechowicz, Prokuratura Okręgowa w Szczecinie. Z powodu rozmiaru tragedii prokuratura uznała, że pijany kierowca spowodował nie wypadek, a katastrofę. Zginął w niej 66-letni mężczyzna, w gruzach legło też życie dwóch rodzin. 10-letnia Julia, najlżej ranna w wypadku, straciła oboje rodziców. Jej tata, 42-letni Ryszard, przez całe życie pracował w miejscowym zakładzie kamieniarskim. - Rysiek jak skończył szkołę podstawową, podjął u mnie naukę zawodu. Przepracowaliśmy razem prawie 28 lat. Będzie go nam tu brakować. Był dla mnie jak syn - mówi Jan Hybiak, pracodawca zmarłego Ryszarda P. W szczecińskim szpitalu walczy o życie 8-letni Hubert. Chłopiec nie wie, że został sierotą. W wypadku stracił mamę i tatę - znanego w mieście policjanta, przewodnika bojowego psa. W drodze do szpitala życie stracił też starszy brat Huberta - 9-letni Damian, początkujący tancerz. - Damian był bardzo wesołym chłopakiem. Bardzo żywe dziecko, pełne energii, w grudniu tańczył na turnieju, niedługo miał awansować do wyższej klasy - opowiada Tomasz Konury, instruktor Szkoły Tańca „Focus”. Ranne dzieci z obu rodzin mają gdzie wrócić: ich opiekunami zostali zrozpaczeni tragedią dziadkowie. Pomoc dla sierot zorganizowały też miejscowe władze. - Pracownicy pomogli sporządzić wnioski o ustanowienie opiekuna prawnego. Wnioski zostały złożone do sądu. Dziadkowie dzieci zostali ustanowieni opiekunami prawnymi. Starostwo, w tym wypadku PCPR, oferuje pomoc psychologiczną również i pomoc prawniczą. Wiem, że Urząd Miejski uruchomił specjalny fundusz. Chce objąć pomocą poszkodowane dzieci. Uruchomił też rachunek bankowy, na który będą mogły być wpłacane datki pieniężne - mówi Krystyna Kłosowska, Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Kamieniu Pomorskim. Sprawca tragedii w areszcie czeka na proces, ale uwaga mieszkańców miasta skupiła się na innym uczestniku wypadku. Mateusz S. nie jechał sam. W aucie siedziała jego 20-letnia trzeźwa dziewczyna, która wsiadła do auta z pijanym kierowcą. Dziś ukrywa się w domu, w jej imieniu głos zabrał ojciec. - Ona chciałby zabrać głos, opowiedzieć wszystko, ale my jej nie pozwalamy. Jest w szoku i niech spokojnie jeszcze trochę odczeka. Są oskarżenia w stosunku do mojej córki, że pozwoliła wejść Mateuszowi, który się zataczał, wejść do samochodu. To jest absurd. Oni byli na Sylwestra u znajomych, 50 metrów od miejsca, w którym mieszkają. Już na tym przyjęciu doszło do jakiś nieporozumień. Adriana mówiła, że była zdecydowana od niego odejść. Było już parę takich prób. O trzeciej wyszli, poszli do siebie spać. Przed g. 10 Mateusz gdzieś wyszedł. Adriana spała. Wrócił koło g. 12, wyglądał normalnie, był rześki i pobudzony. Powiedziała, żeby zawiózł ją do domu. Rzeczy miała spakowane. Chciała się wyprowadzić. Wsiadła do samochodu, jechali z dużą szybkością. Mówiła, że płakała i błagała, żeby się zatrzymał, bo chciała wysiąść. Patrzyła na jego twarz z przerażeniem, nie było z nim żadnego kontaktu. Jechał środkiem ulicy między pasami, przejechał przez spowalniacze, które tam są. Mówi, że widziała tylko ludzi, którzy tam stali, i którzy później zginęli. Mówi, że pamięta tylko moment skręcenia w prawo i zamknęła oczy. Dalej nie pamięta. Wyszła z samochodu. W tym czasie Mateusz stał i patrzył na zwłoki. Wzięła go pod rękę i pytała: co zrobiłeś. On jej odpowiedział: że to już jest koniec i pójdzie siedzieć – opowiada ojciec 20-latki. Mateuszowi S. grozi 15 lat więzienia, jego dziewczynie psycholog rekomendował wyjazd z miasta - choć na jakiś czas. Przybite tragedią rodziny ofiar nie chcą z nikim rozmawiać i liczą na dojście do zdrowia cudem ocalałych dzieci. Policjanci obiecali, że jeśli 8-letni Hubert dojdzie do zdrowia, przekażą chłopcu psa, którego szkolił jego zmarły ojciec.

podziel się:

Pozostałe wiadomości