Samochód, którym jechała jego rodzina, jest zmasakrowany. Nadaje się tylko na złom. - W bagażniku są jeszcze rzeczy mojej mamy. Strażacy obcięli dach... - mówi pan Leszek. Głos nie przestaje mu się łamać.
Mama pana Leszka, jego cioteczna siostra i jej narzeczony zginęli 14 sierpnia. Agnieszka Jasiak rozpacza po stracie siostry. Mówi, że wyjazd do Włoch to było jej marzenie, tam też poznała mężczyznę, który miał zostać jej mężem. - Byłyśmy bardzo blisko, mimo odległości - płacze kobieta.
Uciekł z miejsca wypadku
W momencie wypadku na liczniku rodzinnej mazdy było 40 km/h. - Zadzwoniła do mnie ciocia i powiedziała, że moja mama i siostra zginęły w wypadku, a jej narzeczony i mój brat leżą w szpitalu. Moja matka zmarła na miejscu: miała pękniętą aortę, wątrobę, wgnieciony mostek, zgniecione żebra, rozsypaną miednicę, popękane nogi. Nie mogłem się pogodzić z tym, że nagle jej nie ma. Ona miała żyć! Mieliśmy plany! To, że ktoś nagle przekreślił jej życie, jest wstrętne - nie kryje emocji mężczyzna.
Gdy ratownicy próbowali pomóc ofiarom, kierowca mercedesa, któremu nic się nie stało, uciekł z miejsca tragedii.
"Zasłaniał się niepamięcią"
Jak się okazało, za kierownicą siedział 19-letni Kewin K., mieszkaniec pobliskiej wsi i jeden z najmłodszych polskich drifterów, czyli pasjonatów wyścigowej jazdy samochodem w kontrolowanym poślizgu.
Nastolatek zgłosił się na policję dopiero po trzech dniach. Na wniosek prokuratora sąd aresztował go na trzy miesiące. Kewin K. usłyszał zarzut spowodowania wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym i ucieczki z miejsca wypadku. Grozi mu do 12 lat więzienia. Nastolatek nie potrafił - bądź nie chciał - odpowiedzieć śledczym na pytanie, dlaczego uciekł z miejsca wypadku. - Podejrzany zasłaniał się niepamięcią - mówi Małgorzata Chrabąszcz z prokuratury okręgowej w Radomiu.
Ścigał się z ojcem
Tragedia wstrząsnęła organizatorami zawodów, którzy na specjalnym torze w okolicach Wrocławia przygotowywali się do kolejnego pokazowego wyścigu. Jednym z jego faworytów był właśnie Kewin K. Współorganizator zawodów Drift Open mówi, że K. to "zdyscyplinowany zawodnik". - Jednego złego słowa nie mogę o nim powiedzieć - mówi mówi Bartosz Kasprzyk.
Internauci szybko znaleźli jednak filmiki, na których jego wyczynowy samochód pędzi nie po wyścigowym torze, lecz po rodzinnej wsi i jej okolicach. Na nagraniach nie widać, kto siedzi za kierownicą, ale filmy zamieszczał w sieci sam Kewin K. Świadkami szaleńczych rajdów byli sąsiedzi. - Jeździł tak po wsi bardzo często. Ścigał się z ojcem. Jeden w jednym samochodzie, drugi w drugim - mówią mieszkańcy.
W międzyczasie okazało się, że Kewin K. w ogóle nie powinien prowadzić samochodu na publicznej drodze! Prokurator ujawnił, że w czerwcu - niespełna rok po uzyskaniu prawa jazdy - stracił uprawnienia za przekroczenie limitu karnych punktów. Kto zatem pozwolił mu wsiąść za kierownicę luksusowego, superszybkiego mercedesa? Czy ojciec Kewina - znany w okolicy biznesmen i patron kariery syna - wiedział o łamaniu przez niego prawa? - Ja tego nigdy nie widziałem - ucina rozmowę mężczyzna.
200 km/h
W miejscu tragedii, jaką spowodował jego syn, wciąż stoją znicze. - To jest dla mnie niewyobrażalne. To jest prosta droga, latarnie świeciły, nie było deszczu, mgły. Było sucho. Warunki do jazdy były idealne. Nie wiem, jak mogło do tego dojść! - nie przestaje rozpaczać Leszek Kołodziejski. Luksusowy mercedes wbił się w mazdę z potworną siłą. - Policjanci rozmawiali między sobą, że jechał około 200 km/h - mówi nam świadek i uczestnik akcji ratowniczej Ryszard Sitkowski.
Ponieważ Kewin K. uciekł z miejsca wypadku, biegli nie są w stanie określić, czy podczas brawurowej jazdy był trzeźwy. Pobrane po jego zatrzymaniu próbki krwi pozwolą jednak ustalić, czy przed wypadkiem brał narkotyki. Być może więcej światła na zachowanie 19-latka rzucą zeznania trójki młodych pasażerów mercedesa, którzy odnieśli w wypadku lekkie obrażenia.
Prawdziwym cudem wydaje się fakt, że stan ciężko rannego kierowcy rozbitego samochodu - brata pana Leszka - poprawił się na tyle, że mógł on o własnych siłach wrócić do domu. - Pamiętam jeszcze, jak mama dzwoniła do ciotki i mówiła, że niedługo będziemy. Potem obudziłem się w szpitalu. Powiedzieli mi: "Miał pan bardzo poważny wypadek" - wspomina Zbigniew Kołodziejski. Mężczyzna bardzo cierpi. - Czuję niesamowity ból, ale staram się żyć. To jest, jakby drugie życie - mówi ocalały z wypadku mężczyzna.