Reporterzy UWAGI! i ”SuperExpressu” wpadli na trop tej afery dzięki kilku byłym mieszkańcom ośrodka ”Bajka”, którzy postanowili ujawnić mechanizm handlu darami. Ośrodki MARKOT-u zaczęły powstawać na początku lat 90-tych, by pomagać ludziom bezdomnym w powrocie do normalnego życia. Stowarzyszenie, którym kierował Marek Kotański zdobyło zaufanie społeczne i duże dotacje rządowe na pomoc dla bezdomnych. Do ośrodków zaczęły docierać także dary od ludzi dobrej woli i prywatnych firm. Informatorzy, którzy nie chcieli wystąpić przed kamerą potwierdzili nam, że tylko w zeszłym roku MARKOT pozyskał darowizny na ponad pięć milionów złotych. Dary były przeznaczone dla bezdomnych, ale bardzo szybko stały się źródłem dobrego zarobku dla kierowników ośrodków i poszczególnych domów. Kierownicy takich ośrodków mają dbać o to, by bezdomnym zapewnić potrzebne rzeczy, czyli: żywność, odzież, pracę, itd. W rzeczywistości wykorzystują bezdomnych do swoich własnych celów. Przy okazji zarabiając na ich tragicznym losie. Podczas kilkutygodniowego śledztwa rozmawialiśmy z bezdomnymi, którzy potwierdzili te fakty. Według ich relacji – bezdomny tak naprawdę jest po to, by kierownik domu miał podstawę do wysyłania próśb o darowizny. Prośby wysyłane są do firm wyławianych z książek telefonicznych i katalogów. Często zdarza się, że kierownicy proszą o dary dla osób, których w rzeczywistości nie ma. Np. zamawia się kilkaset par spodni lub butów, choć w budynku mieszka kilkanaście lub kilkadziesiąt osób. Pieczę nad darami, które trafią do ośrodka sprawuje kierownik. To on decydują o tym, co dalej dzieje się z nimi dzieje. Często trafiają one do handlarzy na bazarach i do właścicieli niewielkich sklepów. Co więcej – zdarza się, że po odbiór darowizn jedzie sam kierownik, a dary nigdy nie trafiają do ośrodka – są sprzedawane poza nim. Tak się dzieje między innymi w ośrodku MARKOT-u Centrum Samotnych Matek ”Bajka” w Warszawie. Z handlu darami słynie jeden z kierowników domu – Janusz W. Bezdomni, z którymi rozmawialiśmy – twierdzą, ze jeszcze dwa lata temu mieszkał w kanałach. Gdy został kierownikiem domu – zaczęło mu się dobrze powodzić. To właśnie do niego bezdomni kierują handlarzy, chcących kupić tanio spodnie, czy buty, które trafiają do MARKOT-u jako dary. Podczas dziennikarskiego śledztwa skontaktował się z nim dziennikarz UWAGI!. Kierownik był bardzo ostrożny, ale jednocześnie ”łasy na kasę” – jak mówią bezdomni. Jeszcze niedawno Janusz W. miał swój sklep na Bródnie, gdzie sprzedawał dary. Jednak zlikwidował go, gdy ”interesem” zaczęła się interesować policja i urząd skarbowy. - Pan Janusz W. miał sklep na Bródnie, gdzie sprzedawał darowizny. Wszystko, co wartościowe było tam wywożone. O sklepie wszyscy wiedzieli, bezdomni tam pracowali – opowiada jedna z bezdomnych. Dziennikarz UWAGI! zaproponował Januszowi W. transakcję - chciał kupić od niego trochę towaru z darów, by sprzedać go na bazarze, Janusz W. sporządził dokładną listę tego, co może załatwić. Nie czekając na jego ruch nasza ekipa dotarła do innego człowieka, który handluje na dużą skalę spodniami z darowizn. Za 30 zł oferował spodnie warte ponad 100 zł w sklepie. Kierownicy domów sprzedają niemalże wszystko – glazurę, cegłę, cement, drogie prysznice, itd. Do handlowania darami przyznał się kierownik jednego z domów MARKOT-u. Gdy dowiedział się, że prowadzimy dziennikarskie śledztwo – skontaktował się z nami, by porozmawiać o możliwości zatuszowania sprawy. Nasz dziennikarz pojechał na Śląsk do ośrodka, którym kieruje. Na miejscu kierownik okazał się jednak ostrożny – nie proponował już żadnej ”łapówki” za wstrzymanie emisji materiału, ale przyznał, że sprzedawał różne rzeczy. Co więcej – działał za wiedzą Stowarzyszenia MONAR. - Ja się nie wyprę tego wszystkiego, co sprzedawałem, robiłem to za wiedzą stowarzyszenia MONAR – powiedział. W Centrum Samotnych Matek ”Bajka” w Warszawie nasz reporter udowodnił jednej z kierowniczek wyłudzanie darów od producenta obuwia. W rozmowie telefonicznej potwierdziła, że mieszka u niej ok. 150 bezdomnych. Gdy ekipa UWAGI! przybyła na miejsce okazało się, że z przytułku korzysta raptem kilkadziesiąt osób. Latem ubiegłego roku do jej domu trafiło ok. 70 par butów. Zaopatrzeniowiec przyznał w rozmowie, że tylko część trafiła do domu – reszta została sprzedana. Informatorzy, którzy nie chcieli wystąpić przed naszą kamerą, twierdzą, że dary można było sprzedawać, by bezdomni nie kwitowali odbioru spodni, czy butów. Dzięki temu kierownicy mogą robić z ”nadwyżkami” praktycznie wszystko.