Bez zaskoczenia
Większość lekarzy i pielęgniarek szpitala w Bolesławcu od roku leczy tylko pacjentów z COVID-19. W ciągu kilku miesięcy zbudowano nowy, modułowy budynek i stworzono specjalistyczny zespół.
- Wiedzieliśmy, że nadejdzie trzecia fala. Gromadziliśmy środki ochrony osobistej, sprzęt, zapasy leków. Szukaliśmy ścieżek dostępów do kombinezonów, urządzeń do respiratorów. Odpowiednie przygotowanie oraz zapewnienie bezpieczeństwa personelu pozwoliło nam działać spokojnie – podkreśla Kamil Barczyk, dyrektor naczelny ZOZ w Bolesławcu.
Ordynatorem oddziału covidowego w placówce jest dr Artur Nahorecki. Od roku, tak jak cały personel większość czasu spędza w szpitalu, choć ma dwoje małych dzieci. Jego żona też jest lekarzem na tym oddziale.
- Pierwsza i druga fala to było mierzenie się z czymś nowym. Teraz zaczyna wychodzić zmęczenie. Ta fala pandemii, która trwa obecnie jest najcięższa. Jest najwięcej pacjentów, przede wszystkim takich w ciężkim stanie, którzy wymagają stałego nadzoru. To wykańcza personel, zarówno lekarski jak i pielęgniarski i ratowników. Wszystkich, którzy pracują w szpitalu – podkreśla dr Nahorecki.
Szpital w Bolesławcu może pochwalić się dobrymi statystykami wyzdrowień. Wynika to przede wszystkim z organizacji szpitala oraz zaangażowania zespołów lekarsko-pielęgniarskich.
- Badania ogólnoświatowe wskazują na odsetek wyzdrowień, odłączeń od respiratora na poziomie 20-30 proc. W naszym przypadku, przez sześć miesięcy ta wyzdrawialność kształtuje się na poziomie 50 proc. To olbrzymi sukces, przede wszystkim personelu – zaznacza Kamil Barczyk.
Mimo tego, że heroiczna walka personelu medycznego z COVID-19 trwa już ponad rok, nie brakuje tych, którzy podważają rolę medyków.
- Najbardziej denerwuje mnie nieświadomość ludzi odnośnie tego, jak wygląda teraz praca w szpitalu. Powszechnie uważa się, że przychodzimy tu, przepisujemy i podajemy leki i tyle. W rzeczywistości większość z nas nie ma czasu zjeść śniadania, bo jesteśmy cały czas przy pacjentach. Do tego ciągłe telefony, mój prywatny przyjmuje średnio 100-150 połączeń dziennie. Służbowy nie przestaje dzwonić – opowiada dr Artur Nahorecki.
Trudne pożegnania
Personel stara się zrobić co może, by pacjenci nie trafiali pod respiratory.
- Niestety w przypadku koronawirusa, nie ma wielu leków do wyboru. Dopuszczonych jest kilka. Zaczynamy od tlenoterapii biernej, czyli puszczania tlenu przez wąsy tlenowe bądź maskę, by utrzymać odpowiednią saturację i wspomagamy pacjenta lekowo – tłumaczy dr Nahorecki.
Choroba jest podstępna. Po roku pandemii wciąż nie wiadomo, na kogo terapia zadziała skutecznie. Przebieg Covid często zaskakuje nawet lekarzy.
- Przyjechaliśmy do szpitala z mężem. Początkowo ja czułam się gorzej, ale nastąpiła poprawa. Mąż leżał obok mnie, pomagałam mu ile mogłam. Na koniec nie mógł już oddychać, dusił się. Jak mu zrobili tomograf płuc okazało się, że całe płuca ma już zajęte. Nic nie dało się zrobić, zmarł – opowiada jedna z pacjentek.
Personel stara się jak może, żeby rodziny mogły pożegnać bliskich lub porozmawiać z rodziną przed
podłączeniem do respiratora. Lekarzom i pielęgniarkom trudno jest pogodzić się z tym, że pacjenci z COVID-19 tak często i nagle umierają.
- Bardzo to przeżywamy, jak żegnają się tu ludzie. Żona trzyma za rękę intubowanego męża. Przez tyle lat pracy przywykliśmy do śmierci, ale teraz jest zupełnie inaczej – opowiada Danuta Nowicka, pielęgniarka.
Choć personel jak może pomaga w kontakcie z bliskimi to jednak pacjenci są bardzo samotni. Nie ma odwiedzin, rozmów, dotyku bliskiej osoby. Ksiądz Roman stara się wspierać pacjentów.
- Obecność księdza na oddziałach to nie tylko możliwość pojednania się z Bogiem, ale także zwykła ludzka rozmowa. To też ma znaczenie terapeutyczne – mówi ks. Roman Lubański.