Były pracownik firmy cateringowej: „Nie dostawaliśmy pensji, a oni kupowali luksusowy jacht”

TVN UWAGA! 5303629
TVN UWAGA! 5303629
Nie dostali zamówionych posiłków i wciąż walczą, by odzyskać pieniądze. Pokrzywdzeni czują się też pracownicy i kontrahenci. – Pieniądze poszły w samochody, oni bardzo lubili się też bawić. Nie otrzymywaliśmy pensji, a oni kupowali luksusowy jacht – mówi jeden z byłych pracowników dużej firmy cateringowej. Wracamy do tej bulwersującej sprawy.

Przypominamy pierwszy reportaż>

Zobacz drugi reportaż>

Z usług firm cateringowych korzysta codziennie kilkaset tysięcy Polaków. Jedną z takich firm zainteresowaliśmy się po tym, gdy do redakcji Uwagi! zaczęły napływać dziesiątki maili od niezadowolonych klientów. Zwracali oni uwagę na jakość posiłków, nieregularność ich dostaw, a przede wszystkim na to, że po złożeniu reklamacji, bądź rezygnacji, nie otrzymywali zwrotu pieniędzy.

- To, co widziałam w państwa poprzednim reportażu wskazuje, że z góry było postanowione, że zrobią z tego rodzaj piramidy – uważa Anna Gut, miejski rzecznik konsumentów w Sopocie. I dodaje: - Chodzi o to, że ktoś płaci, ale nie dostarczamy mu towaru, czy usługi i robimy kolejne promocje, i kolejni ludzie łapią się na to, bo jest tanio.

Co dalej z firmą?

Dyrektor operacyjny firmy cateringowej zapewniał nas, że zdecydowana większość jego klientów jest zadowolona, a swoje pretensje zgłasza jedynie garstka hejterów internetowych. Jakiś czas po emisji naszego reportażu zakład nagle wstrzymał swoją działalność, oficjalnie tłumacząc to zmianami, które mają wyeliminować błędy i braki dostaw.

- Działalność została zawieszona, firma nie funkcjonuje, pracownicy poodchodzili. Finalnie nie dostaliśmy też wynagrodzeń – usłyszeliśmy od jednego z byłych pracowników, który zaznacza, że powodem upadku była „pazerność finansowa” kierownictwa.

- Pieniążki, które napływały z zamówień, nie były małe. Były to spore kwoty, które nagle gdzieś się upłynniły. Ale gdzie, tego nie wiemy.

Producent cateringu ma zalegać z wypłatami dla ponad 200 swoich pracowników. Pieniędzy mieli nie dostać też dostawcy produktów.

Kilku pracowników firmy cateringowej zwróciło się do naszej redakcji, aby opowiedzieć, co działo się w tej firmie. Między innymi poinformowali nas, że sprzęt zabrały już firmy leasingowe.

- Wartości długów? Uważam, że to będą zaległości w skali milionów – zaległości u dostawców produktów – mówi nam jeden z byłych pracowników.

Firm, które miały nie dodać pieniędzy, jest kilkanaście.

- Nieraz pod siedzibą biura wystawały furgonetki, w których siedzieli dostawcy – mówi jedna z byłych pracownic.

- Blokowali wyjazdy. Ostatnio stanął jeden pan tirem. To było pod koniec. Powiedział, że nie ruszy się, dopóki nie otrzyma zapłaty – dodaje druga była pracownica.

Czy reportaż Uwagi! miał wpływ na to, że firma się zamknęła?

- Wszystko zaczęło się psuć od mniej więcej listopada – mówi jeden z byłych pracowników.

- Nie wiadomo, jak długo jeszcze sytuacja miałaby miejsce. Ile osób zostałoby jeszcze oszukanych, gdyby firma nadal funkcjonowała. Tego nie jesteśmy sobie nawet w stanie wyobrazić – dodaje drugi były pracownik.

Mechanizm działania firmy

Dzięki temu, że udało nam się porozmawiać z byłymi pracownikami, prześledziliśmy mechanizm działania firmy i metody stosowane przez jej kierownictwo.

Większość klientów firmy, z którymi rozmawialiśmy, przyznała, że o wyborze właśnie tego dostawcy cateringu decydowały atrakcyjne promocje.

- To było minus jakieś 30-40 proc. – mówił w rozmowie z reporterem Uwagi! Piotr Jurek.

- Przychodziły też promocje tylko dla aktywnych klientów, to było minus 60-70 proc., nawet do minus 85 proc. – dodaje Paweł Owsiejczuk.

- To nigdy nie było tak, że ta promocja faktycznie opłacała się klientom. Kiedy miała być promocja, to cena początkowa była zawyżana – tłumaczy jeden z byłych pracowników.

- I w momencie, kiedy była 70-procentowa obniżka, to tak naprawdę cena podstawowa diety bez kodu rabatowego była o 70 proc. wyższa – dodaje drugi były pracownik.

Z ich relacji wynika, że największe promocje pojawiały się wtedy, kiedy w firmie miały być wypłaty.

- W biurze śmialiśmy się: „O, jest minus 70 proc., po to, żeby na wypłaty nazbierać” – przywołuje jeden z byłych pracowników.

- Była potrzeba dużych pieniędzy, dlatego szła promocja, zamówień było ogrom. I tu już się nie liczyło, czy ta dieta będzie, czy nie będzie, czy finalnie dojedzie – dodaje drugi były pracownik.

Dzięki takiemu działaniu firma pozyskiwała ogromne pieniądze.

- Pod nazwą tego cateringu kryją się cztery mniejsze cateringi, które razem ze sobą współpracowały. I z jednego z tych cateringów, z tego największego, napływało nawet 17 tysięcy zamówień, gdzie pakowalnia i kuchnia nie były w stanie tego wypracować. I to było dla nas wiadome, że wszystkie zamówienia, wszystkie pudełka, które przekroczyły limit 10-12 tys., po prostu nie dojadą – tłumaczy jeden z byłych pracowników.

Czy osoby zatrudnione w zakładzie nie zwracały uwagi przełożonym, że nie da się przygotować tak dużej liczby diet?

- Zwracaliśmy uwagę. Niejednokrotnie. Słyszeliśmy: „Damy radę”, „Oni dadzą radę na produkcji”, „Będzie dobrze”. No, nie było dobrze – usłyszeliśmy.

Zwrot pieniędzy

Brak dostaw powodował, że klienci domagali się odszkodowań, albo rezygnowali z realizacji podpisanych umów. Z miesiąca na miesiąc takich osób było coraz więcej. Dotarliśmy do danych jednej z czterech firm cateringowych i to wcale nie największej.

- W tej chwili na poczcie jednego z cateringów jest 5150 wiadomości. Klienci są bez odpowiedzi. Na zwrot dużych środków, na przykład 1100 zł czy 2000 zł, czekają 733 osoby, a są i takie, które czekają na pieniądze od kwietnia, maja, czy czerwca – mówi jeden z byłych pracowników.

Kto wcześniej decydował o zwrocie pieniędzy?

- Tylko i wyłącznie szef. Myśmy przekazywały sprawę wyżej, czyli do przysłowiowej księgowości, bo to też nie była jako tako księgowość, tylko koleżanki, które zajmowały się reklamacjami i miały bezpośredni kontakt z szefem. I one przekazywały mu w wiadomości: zwrot konieczny, pilny i tak dalej. A to już on decydował, czy te pieniądze wyśle, czy nie – tłumaczy jeden z byłych pracowników.

Kto ostatecznie dostawał zwroty?

- Osoby, brzydko mówiąc, najbardziej upierdliwe. Takie, które dzwoniły dziennie po cztery, pięć razy. Wysyłały pisma, maile, nieraz dość obraźliwe - usłyszeliśmy.

- Jeżeli to jest prawda, co jest powiedziane, to jest to skandal. Firma poszła w stronę, żeby szybko się nachapać, zyskać duże pieniądze kosztem pracowników, kontrahentów i konsumentów. Mam wrażenie, że firmie pomyliły się lata. Takie rzeczy robiło się w latach 90., kiedy się tworzył na dziko polski biznes i honorem każdego biznesmena był po dwóch miesiącach nowy mercedes, a nie po dwóch, trzech latach – podsumowuje Anna Gut.

Kilkakrotnie dzwonimy pod numer telefonu dyrektora operacyjnego firmy.

Wysłaliśmy również pytania. Niestety, nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi.

Sprawą firmy cateringowej zajmuje się już prokuratura.

- Niewątpliwie przekaz medialny spowodował, że mamy liczne zawiadomienia kierowane w związku z działalnością tej firmy. Zarejestrowanych osób, które zgłosiły się jako pokrzywdzone, mamy około 1000 – mówi Grażyna Wawryniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. I dodaje: - Postępowanie prowadzone jest w sprawie oszustwa na szkodę klientów firmy. Przestępstwo zagrożone jest karą więzienia do lat 8.

podziel się:

Pozostałe wiadomości