Nieskalane przemysłem okolice Lidzbarka Warmińskiego wkrótce ma zaburzyć budowa elektrowni. Farma ekranów fotowoltaicznych ma zająć aż 167 hektarów. Mieszkańcy okolic, gdzie ma powstać, są zdruzgotani.
- Ostatnie półrocze zaskoczyło nas wszystkich, nagle zrobił się boom na fotowoltaikę – mówi Marek Werbicki, sołtys wsi Ignalin.
- O wszystkim, co tu planują, dowiedzieliśmy się dopiero po wydaniu decyzji środowiskowej. Nikt z nami nie rozmawiał – oburza się Aleksandra Wojtal, mieszkanka Ignalina.
- Wystarczy spojrzeć na mapę. Jeżeli coś z trzech stron otacza czyjąś posesję, to ludzie, którzy są w środku, tracą dorobek życia – przekonuje Werbicki.
Warmia
Pani Aleksandra i jej mąż Marcin zamieszkali we wsi Ignalin z myślą o prowadzeniu agroturystyki. Dziś obawiają się, że budowa farmy tuż obok ich domu zniweczy te plany. Ekrany fotowoltaiczne mają stanąć zaledwie 45 metrów od ich posesji.
- Porzuciliśmy nasze dawne życie i zainwestowaliśmy wszystko tutaj. Chcieliśmy spokoju, ciszy, natury. Tego, co już jest unikatowe w dzisiejszym świecie – tłumaczy Aleksandra Wojtal.
Oboje z mężem zachwycają się zwierzętami, które widują tu na co dzień.
- Sarny, łosie, żurawie, lisy, zające: to wszystko tutaj widzimy. A za chwilę w tym miejscu mają stanąć ekrany fotowoltaiczne – ubolewa pani Aleksandra.
Informacja o inwestycji była dla nich szokiem.
- Zareagowałam płaczem. Zależało nam na stworzeniu miejsca, gdzie będziemy mogli przyjmować gości. Nasze plany musiały teraz stanąć, bo nie wiemy, co będzie dalej. Nikt nie przyjedzie wypoczywać w środek elektrowni – przekonuje Wojtal.
- Jeżeli wszystko to zaleje morze szkła i metalu, to zielonych miejsc po prostu nie będzie. I nie będzie, gdzie przyjeżdżać – dodaje kobieta.
Sąsiadem Wojtalów jest Józef Chomej. Rodzina rolnika związana jest z Warmią od kilku pokoleń.
- Dla mnie to bezcenne miejsce, tutaj się urodziłem i wychowałem. Tutaj też urodziły się moje dzieci i wnuki. Chcielibyśmy przekazać to dziedzictwo młodszym pokoleniom. Chodzi o bliskość przyrody, zwierząt. Wiosną, jak leci ptactwo, to człowiek tym żyje – opowiada pan Józef.
- Jakby powstała elektrownia, to mój wschód słońca to byłby same ekrany – dodaje mężczyzna.
Zdanie mieszkańców
Dokumenty dotyczące budowy elektrowni zatwierdził wójt gminy Lidzbark Warmiński.
- Wpływa wniosek do gminy, my musimy inne organy zapytać, czy wydają pozytywną, czy negatywną opinię. Chodzi o Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Olsztynie, sanepid i Wody Polskie – mówi Fabian Andrukajtis, wójt gminy Lidzbark Warmiński.
Dlaczego urzędnicy, wydając decyzję, nie wzięli pod uwagę głosu mieszkańców?
- Nie pytaliśmy ich ze względu na to, że są obwieszczenia. Może to nie jest do końca w porządku, ale musimy patrzeć na budżet, który nie jest z gumy. Na dzisiaj dokładamy do oświaty cztery miliony złotych. I jeżeli jest pozytywne uzgodnienie Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Olsztynie i sanepidu, podobnie jak Wód Polskich, to wójt nie ma prawa wydać negatywnej opinii – przekonuje Andrukajtis.
Zwierzęta
Planując budowę farmy fotowoltaicznej, inwestor zobowiązany był do przedłożenia gminie karty informacyjnej przedsięwzięcia. Zdaniem mieszkańców dokument został wykonany nierzetelnie, liczbę zwierząt zaniżono.
- Mamy około 166 hektarów ziemi i piszą, że jest kilkanaście kretów. Tyle to ja mam w ogródku, w jednym miejscu. Mieszka tu rodzina łosi, nawet byliśmy świadkami, jak rodził się mały łoś. Widzieliśmy to z daleka – opowiada pani Aleksandra.
Raport przedłożony gminie został sporządzony przez firmę Eko-efekt na zlecenie spółki Solaris Industria 4 z siedzibą w Zamościu.
Autorzy raportu odmówili rozmowy przed kamerą, zasłaniając się wygaśnięciem ich pełnomocnictwa.
Dokument przygotowany na zlecenie inwestora opiniowała Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Olsztynie. Czy to możliwe, aby inspektorzy urzędu nie zweryfikowali przedstawionych informacji?
- Faktycznie w raporcie z inwentaryzacji pojawiają się drobne błędy pisarskie, ale nie mają one żadnego znaczenia dla naszego merytorycznego rozstrzygnięcia – twierdzi Justyna Januszewicz z RDOŚ w Olsztynie.
Zapytaliśmy rzeczniczkę instytucji, czy wie, jak badano na przykład liczbę kretów.
- Istotne znaczenia mają tutaj ptaki i płazy. Mamy do czynienia z przyrodą, która jest dynamiczna – odpowiedziała rzeczniczka. I dodała: - Wiemy, jakich gatunków możemy spodziewać się na tym terenie.
Mieszkańcy oprotestowali dokument.
- Te ilości podawanych zwierząt są śmieszne. Moim zdaniem bioróżnorodność zwierząt jest tutaj dużo większa. Są bobry, jelenie, sarny, łabędzie, żurawie, dzikie kaczki, gęsi, bociany – wylicza Józef Chomej.
- Odnosimy wrażenie, że autor raportu nie pofatygował się na miejsce – mówi Marek Werbicki.
- Nie mieliśmy podstaw, żeby odmówić realizacji tego przedsięwzięcia. Najcenniejsze siedliska przyrodnicze, chronione w ramach obszaru Natura 2000 położone są w odległości aż 5 km od działek inwestycyjnych. Aż ponad 40 hektarów zostanie wyłączonych z zabudowy panelami fotowoltaicznymi i pozostawionych jako korytarze ekologiczne – mówi Justyna Januszewicz.
„Niech oni zrozumieją mnie”
Na rozmowę o niechcianej inwestycji umówiliśmy się z współwłaścicielką dzierżawionego terenu. Czy uda się nakłonić pomysłodawców do wycofania się z planowanego przedsięwzięcia?
- Jestem w stanie ich zrozumieć, ale też niech oni zrozumieją mnie, że chcę mieć dzierżawcę, który będzie płacił mi czynsz dzierżawny, regularnie i ja będę pewna tego dochodu – mówi Beata Pawłowicz. I deklaruje: - Zrobię wszystko, żeby to nie było dla nich uciążliwe. Natomiast na pewno nie zrezygnuję z inwestycji. Jeśli cała nieruchomość ma 190 hektarów, to na 100 hektarach, czy 50 nie da się tego zrobić, jak dostanę zgodę na warunki zabudowy? Da się.
A co ze zwierzętami?
- A jakie? Widziała pani? Ja z wykształcenia jestem finansistą. Mam już ustalony biznesplan – stwierdza Pawłowicz.
- Nie można w imię interesu jednej osoby psuć życia społeczności – uważa Marek Werbicki.
Współwłaścicielka na protest mieszkańców odpowiada:
- A ja nie chcę wielu innych rzeczy i też nie mam na to wpływu. Nie chcę mieć problemów z tym gospodarstwem, a mam – stwierdza Pawłowicz.
- Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak można umieścić człowieka w środku tego typu inwestycji. Nasz dom stoi tutaj 200 lat i bardzo nam zależało na tym, żeby nie wprowadzać tutaj nie wiadomo czego. Uszanowaliśmy miejsce, miejmy szacunek dla miejsc, w których mieszkamy – apeluje pani Aleksandra.
- Wszyscy jesteśmy dumni z Warmii i Mazur, że to płuca Europy, a teraz to się staje Warmią fotowoltaiki, coś strasznego – kwituje Józef Chomej.