Igła w brzuchu

Od 14 lat żyje z bólem. Choć dziesiątki razy radziła się lekarzy, robiła liczne badania, dopiero niedawno została odkryta jego przyczyna. Czy uda się ją wyleczyć i czy dostanie odszkodowanie za cierpienia spowodowane przez błędy lekarzy?

41-letnia dziś Małgorzata Stefańska 14 lat temu rodziła dziecko. Potrzebne było cesarskie cięcie. Urodził się syn, ale kilka miesięcy po porodzie pani Małgorzata zaczęła odczuwać bóle podbrzusza. Poszła do lekarza. Od tej pory bóle powtarzały się, z większym lub mniejszym natężeniem. Pani Małgorzata znów chodziła do lekarzy, robiła na ich zlecenie badania, dowiadywała się, że jest zdrowa albo, że ma żylaki macicy, zapalenie jajników, zapalenie jajowodów, chorobę nerek. Łykała kolejne porcje przepisanych środków przeciwbólowych i antybiotyków. - Każdemu lekarzowi mówiłam, że w lewym boku mnie boli – mówi Małgorzata Stefańska. – Zawsze wszyscy lekarze, jakby się umówili, mówili mi, że tam są zrosty i mają boleć. W ciągu 14 lat miałam osiem USG, na których nic nie wyszło. Aż kilka miesięcy temu podczas rutynowych badań okazało się, że pani Małgorzata ma igłę chirurgiczną, zaszytą podczas cesarskiego cięcia w tarnowskim szpitalu. Znając już przyczynę swoich dolegliwości, o pomoc prosiła lekarzy z Tarnowa. Usłyszała jednak, że operacja może być bardzo niebezpieczna i że nie ma możliwości dokładnego zlokalizowania igły chirurgicznej. Lekarz w tym samym szpitalu, gdzie operowano ją 14 lat temu, również odradził zabieg. - To nie zagraża życiu – powiedział podczas badania. – Szereg ludzi ma różne obce ciała. Zadziałał pewien fakt i ja go nie potrafię zmienić. Zapytany później, dlaczego mimo skarg pacjentki na bóle nie zdecydował się na skierowanie jej na zabieg, stwierdził, że na jego oko nie wyglądała na chorą. - Nie do końca jestem przekonany w to, co ludzie mówią – mówi lek. med. Janusz Fiala, ordynator oddziału ginekologiczno - położniczego Specjalistycznego Szpitala im. E. Szczeklika w Tarnowie. – Słowa są takie, że można je wypowiadać w takim czy innym celu. Patrząc na nią, na pogodny wyraz jej twarzy, wydaje mi się, że w danym momencie tych dolegliwości nie odczuwa. Znalazł się jednak lekarz, który chce pomóc Małgorzacie Stefańskiej. Dr Krzysztof Sodowski, ordynator oddziału ginekologiczno – położniczego w Szpitalu Miejskim w Rudzie Śląskiej, uznał, że trzeba zrobić tomografię komputerową, by dokładnie ustalić położenie igły, a potem ocenić, czy jej usunięcie będzie bezpieczne oraz konieczne. W oparciu o takie ustalenia pani Małgorzata podejmie decyzję, czy chce operacji. Małgorzata Stefańska ma teraz nadzieję, że jej życie po 14 latach udręki wróci znów do normalności. Ma po temu jeszcze inny powód. Choć sprawą błędów i zaniedbań lekarzy starała się zainteresować różne instytucje, wszędzie odsyłano ją z kwitkiem. Prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa, bo sprawa się przedawniła. Pani Małgorzata zwróciła się też do szpitala o odszkodowanie. Jednak przed 14 laty szpital był placówką publiczną, a dziś jest samodzielną. Skierowano ją zatem do Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego, skąd z kolei odesłano ja do sądu. Teraz jednak z Małgorzatą Stefańską skontaktowała się prawniczka, która dwa lata temu zajmowała się sprawą kobiety z ułamaną igłą chirurgiczną, zostawioną w jej brzuchu po operacji. Kobieta przez siedem miesięcy nie mogła dojść, dlaczego ma nieustające bóle. Sprawa zakończyła się powodzeniem. Z organizmu pacjentki usunięto igłę, przyznano jej także odszkodowanie. - Proponuję w postępowaniu cywilnym wnieść pozew przeciw instytucji odpowiadającej za szpital i żądać zadośćuczynienia i odszkodowania w kwocie 100 tysięcy złotych – mówi prawniczka Maria Wentlandt – Walkiewicz. Już niedługo Małgorzata Stefańska przejdzie szczegółowe badania, które pozwolą dokładnie zlokalizować w jej organizmie igłę chirurgiczną. Postanowiła też do końca skutecznie walczyć o zadośćuczynienie za doznane szkody i cierpienie.

podziel się:

Pozostałe wiadomości