Wśród 23 ofiar wybuchu w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej większość to pracownicy firmy zewnętrznej, zatrudnionej do likwidacji ściany. Górnicy i przedsiębiorcy górniczy twierdzą, że takie firmy zatrudniają ludzi niedostatecznie wykwalifikowanych do pracy pod ziemią. - 90 procent tych firm nie posiada niezbędnego doświadczenia, sprzętu, rekomendacji, nawet środków do prowadzenia tego typu robót – mówi były przedsiębiorca górniczy. – To zjawisko powszechne, rządzą układy. Jeśli do przetargu staje firma ze stażem, doświadczeniem i zapleczem, przy poważnych robotach musi być droższa. Do przetargu stają też firmy ”garażowe”, które mają 20-30 pracowników, a potem szukają sprzętu, wykwalifikowanych górników. Są tańsze o 30-40 procent. I takie firmy wygrywają przetarg. Sygnały o braku kwalifikacji górników z firm zewnętrznych docierały już wcześniej do związków zawodowych. Szef górniczej Solidarności Dominik Kolorz mówi, że był świadkiem, jak jeden z pracowników takiej firmy zjechał na dół w trampkach i dżinsach, słyszał też o innym, który w kopalni o dużym stopniu zagrożenia metanowego palił papierosa. - Kasę biją właściciele, ludzie mają tylko na przeżycie, a kopalniom zagraża z tego powodu niebezpieczeństwo – mówi Dominik Kolorz. Dariusz Maliszewski pracował w zewnętrznej firmie od marca 2001 r. W czerwcu miał wypadek - połamało mu 13 kości, do dziś chodzi o kulach. - Wykonywałem wszystkie prace – mówi Dariusz Maliszewski. – Mam to udokumentowane w protokole powypadkowym: dawałem materiał do przodku, pracowałem na kołowrocie, chodziłem po proch do prochowni. Wszystko, co mi sztygar kazał. Nie miałem do tego żadnych uprawnień. Już w ubiegłym roku, działająca w Sejmie Rada Ochrony Pracy zwracała uwagę na wiele nieprawidłowości w kopalniach. Według raportu o złym stanie bezpieczeństwa w firmach usługowych świadczyła liczba zatrzymanych robót przez nadzór górniczy. Zalecono ustalenie wymagań uprawniających takie firmy do wykonywania określonych robót, zapewnienie skutecznego nadzoru nad wykonanymi robotami. Na etapie przetargów powinno się wymagać od firm usługowych spełniania określonych wymagań i kwalifikacji. - Przy przetargach liczą się układy, koneksje - mówi tymczasem były przedsiębiorca górniczy. – Żadne procedury nie wyeliminują kolesiostwa. Boimy się nawet protestować, gdy wygrywa gorsza firma, bo przy następnym przetargu jesteśmy tymi, którzy podskakują. Kopalnie mają wolną rękę w doborze współpracujących z nimi firm. Wyższy Urząd Górniczy nadzoruje jedynie bezpieczeństwo pracy. Brak górniczego doświadczenia pracownicy firm usługowych przypłacają zdrowiem. Co roku dochodzi do blisko czterystu wypadków. Statystyki mogą być jednak zaniżone. - W firmie, gdzie pracowałem, nagminnie łamie się przepisy – mówi Dariusz Maliszewski. – Wszyscy przymykają na to oko. Ma być zrobione szybko i bez wypadków. Ale firmy utajniają wypadki: dają znaczek, ze ktoś pracuje, o on leży w łóżku. Żeby zaniżyć statystyki. Co więcej, większość górników z firm zewnętrznych nie jest chroniona przez zbiorowy układ pracy. Mimo, że tak samo pracują pod ziemią, to na przywileje mogą liczyć tylko pracownicy kopalń. Szef firmy, której pracownicy zginęli w Halembie twierdzi, że wszyscy byli fachowcami. - To byli ludzie doświadczeni – mówi Marian Długosz, prezes firmy Mard w Rudzie Śląskiej. – Było dwóch młodych, po 4 i 7-miesięcznym stażu, ale pracowali poza wyrobiskami ścianowymi. Czy potwierdzą się te słowa, sprawdza teraz specjalna komisja powołana przez prezesa Wyższego Urzędu Górniczego, w skład której wchodzą między innymi przedstawiciele Urzędu, prokuratorzy i eksperci z dziedziny wypadków w kopalniach. - Trudno dziś wyrokować, czy nastąpił w Halembie błąd ludzi – mówi Barbara Borys - Szopa, Główny Inspektor Pracy. – Można dyskutować, czy organy nadzoru mają tylko promować, czy też kontrolować zasady bezpieczeństwa pracy w kopalniach. Ten przykład pokazuje, że nie wystarczy promocja – konieczna jest weryfikacja i kontrola. Możliwe też, że potrzeba daleko idących zmian prawnych.