Granice dziennikarskiej prowokacji

Dzięki prowokacjom dziennikarzom udaje się udowodnić przestępstwa albo korupcję. Często przy tym sami łamią prawo. Czy popełniają przestępstwo? Czy udowodnienie winy usprawiedliwia takie zachowanie?

- Bez prowokacji dziennikarze nie osiągnęliby wielu rzeczy i nie mogliby pokazać, wykryć pewnych zjawisk społecznych – mówi Maciej Iłowiecki z Rady Etyki Mediów. – Interes społeczny powinien usprawiedliwiać tego typu łamanie prawa. Pierwszą głośną dziennikarską prowokacją, było kupienie osiem lat temu przez „Super Express” ponad pół kilograma trotylu. Sprzedali go policjanci. Dziennikarze udowodnili, że kupienie materiału wybuchowego, to w Polsce żaden problem. Prokurator zamiast zająć się tymi, którzy sprzedali trotyl oskarżył dziennikarzy o sprowadzenie niebezpieczeństwa. - Gdybyśmy mieli kupić materiały wybuchowe od bossów Pruszkowa, to byśmy ich nie kupili. Ale ważne jest to, że mogliśmy je kupić od jednostek policyjnych – antyterrorystycznych – opisuje Grzegorz Lindenberg, współtwórca ''Super Expressu''. Po ośmiu latach procesu w końcu zapadł ostateczny wyrok: dziennikarze nie trafią za kratki. Najgłośniejszą aferą ostatnich miesięcy, było udowodnienie przez dziennikarza UWAGI!, że w dobie grożącego terroryzmu dostanie się na lotnisko wojskowe na Okęciu nie jest niczym trudnym - zwłaszcza, gdy kiedy posiada się nieważną przepustkę. Szef ochrony lotniska zapytany jak to mogło się stać, odpowiedział tylko: - Przez główną bramę? Jestem zdziwiony. Także reporter UWAGI! udowodnił, że kupno dowodu osobistego, to żaden problem. Transakcja, która odbyła się na bazarze, została nagrana ukrytą kamerą. Od lat wiadomo, że służba zdrowia jest jedną z najbardziej skorumpowanych dziedzin życia. Dziennikarze udowadniali to wiele razy. Bulwersująca jest sprawa, w której jeden ze znanych lekarzy brał łapówki na konto szpitala. Pacjentom wmawiał, że bez „honorarium” nie da się nic załatwić - dziennikarze podszyli się pod interesantów i nagrali nieetyczne zachowanie profesora na ukrytej kamerze. - W klinice nie mam już żadnych terminów. Państwo nic nie regulujecie za pobyt dziecka i opiekę lekarską, tylko rozliczacie się ze mną za zabieg, bo kasa chorych nie płaci za zabiegi – tłumaczył dziennikarzom lekarz. - Według umowy z kasą chorych nie powinno to mieć miejsca – wyjaśniał zachowanie lekarza, Rahman Nezamyar szef „Ars Medica”. Bez dziennikarskiego podstępu nie udałoby się wykryć afery w ZUS-ie, który wprowadził nowy, bardzo skomplikowany system komputerowy. Na szkolenie - organizowane przez ZUS - było bardzo trudno się dostać. Ale za opłatą 400 zł szkoleniowcy znajdowali czas i miejsce. Mimo ujawnienia afery dyrekcja ZUS-u nie czuła się zobowiązana do ukarania winnych. Mało tego - w odpowiedzi na pytania redakcji UWAGI! przeczytaliśmy, że nasze działania przekroczyły wszelkie granice przyzwoitości. UWAGA! bez problemu udowodniła, że można kupić dary przekazywane do Markotu. Okazało się, że niektórzy szefowie ośrodków handlują wszystkim, co dostają od sponsorów. Od butów po materiały budowlane. Zamiast do potrzebujących towary warte setki tysięcy złotych trafiają na targowiska. To doskonały interes. - Jeśli do Markotu trafiają firmowe ciuchy, to są sprzedawane i trafiają na Stadion X-lecia i inne bazary – opisuje anonimowy pracownik Markotu. Reporterzy obalili mit o zakazie sprzedaży alkoholu nieletnim. Ukryta kamera zarejestrowała jak dwóch młodych chłopców bez problemu kupowało piwo, wino i wódkę. Dzięki prowokacjom dziennikarzom niemal codziennie udaje się udowodnić przestępstwa albo korupcję. By to zrobić często muszą łamać prawo. Czy sami popełniają przestępstwo? Czy dotarcie do prawdy usprawiedliwia takie zachowanie? Ale pytanie o granice dziennikarskiej prowokacji pozostaje nadal otwarte... - Te granice tkwią w nas. Co jest moralne, a co nie, to jest kwestia pewnej kultury i wrażliwości – dodaje Maciej Iłowiecki.

podziel się:

Pozostałe wiadomości