- Sześćdziesiąt pięć procent sprzedaży zależy od ich podejścia i zaangażowania – mówi Marek Szczygielski, koordynator kolportażu. – A reszta procent, to aura i sami kierowcy. Sukces w sprzedaży zależy też od tego gdzie stoją gazeciarze. Dlatego trafiają na główne arterie stolicy, na ruchliwe skrzyżowania, w największy gąszcz samochodów. W spaliny, huk i kurz. Joanna, studentka psychologii, pracuje na skrzyżowaniu od trzech lat. - Zaczynam tu pracę o siódmej – mówi Joanna Kopeć. – Wstaję codziennie o 4.20 rano. Insulina, bo jestem cukrzykiem, śniadanie i ruszam do pracy. Studiuję psychologię społeczną, zdałam już na trzeci rok. Mariusz rozdaje gazety w centrum miasta, przy rondzie ONZ. To jeden z najbardziej ruchliwych punktów Warszawy. Mariusz rozdaje tu darmową gazetę. Półtora tysiąca egzemplarzy dziennie. To jego jedyne źródło utrzymania. - Codziennie się z tym spotykam, że jak chcę dać komuś gazetę, to on nawet na mnie nie spojrzy i idzie dalej – mówi Mariusz Kapłaniak. – Ostatnio jeden facet chciał mi zabrać 40 gazet, chyba chciał je sprzedać na skupie makulatury. Krystyna, dorabia w ten sposób do emerytury, a Roman do renty. - Stoję w tym samym miejscu już 6 lat – mówi Krystyna Sawicka, emerytka sprzedająca gazety na ulicy. – Już dwa razy w tym czasie potrącił mnie samochód. - To jest diabeł wcielony – mówi o Joannie Marek Szczygielski. – Ona lata, biega, ma bardzo wielu klientów. Ma świetna osobowość, są ludzie, którzy tylko u niej kupują. - Po trzech latach sprzedaży bardzo wielu klientów mnie tu zna – opowiada Joanna. – Czasem, gdy jest zielona fala, to możemy sobie tylko pomachać, wtedy mam też mniej klientów. Kupić gazetę przez okno samochodu w kilka sekund, zanim zmieni się światło, jest wygodne. Jednak kierowcy, którzy znają sprzedawców, kupują u nich, bo ich lubią i szanują za ciężką pracę. Swoich klientów, Joanna poznaje po kolorach aut i rejestracjach. Sekundy decydują, czy zdąży sprzedać im gazetę. - Na sprzedaż gazet mam od 22 do 45 sekund - mówi Joanna Kopeć. – Bardzo lubię tę pracę. Mimo spalin, mimo hałasu, mimo 40 km dziennie robionych na piechotkę. Roman Kozłowski w wieku szesnastu lat stracił rękę w wypadku na budowie. Rozdaje gazety, dorabiając do renty. Nie straszny mu upał, czy deszcz. O piętnastej gazeciarze kończą pracę. Po niesprzedane gazety i pieniądze przyjeżdżają kolporterzy. Sześćdziesiąt groszy za każdą sprzedana gazetę, cztery pięćdziesiąt za godzinę rozdawania prasy darmowej. Dniówka nie większa niż czterdzieści zł. Od trzystu do tysiąca za cały miesiąc. Takie są ich zarobki. Mariusz marzy o tym, by wyremontować mieszkanie i żyć w normalnych warunkach. Chciałby zostać kucharzem. Joanna chce skończyć studia i pomagać cukrzykom takim jak ona. Jeśli im się uda będą mieli lżejszą i lepiej płatną pracę, ale jutro znów wyjdą na ulicę z gazetami.