Dzieci zamienione w szpitalu

TVN UWAGA! 3628272
TVN UWAGA! 136305
Kilka lat temu 17-letnia Edyta, wychowywana jako jedynaczka, postanowiła sprawdzić docierające do niej sygnały o rzekomym sobowtórze. Wkrótce okazało się, że to nie sobowtór, ale jej siostra bliźniaczka, która wychowuje się z Niną – biologiczną córką rodziców Edyty. Dociekliwość obu dziewcząt sprawiła, że wyszły na jaw fakty z przeszłości, które zmieniły ich życie. Okazało się, że tuż po urodzeniu zamieniono je w szpitalu.

Córka państwa Wierzbickich urodziła się 15 grudnia 1983 w Międzylesiu. W tym samym czasie, po drugiej stronie Wisły w Warszawie, przyszły na świat córki państwa Ofmańskich. - Z tego wszystkiego zapomniałem kupić choinki. Mieliśmy święta bez z choinki – Andrzej Ofmański wspomina swoje podekscytowania związane z narodzinami dzieci. - Dziewczynki urodziły się za wcześnie. Walczyliśmy z biegunką. Wróciły do szpitala - opowiada Elżbieta Ofmańska. Obie dziewczynki państwa Ofmańskich trafiły do warszawskiego szpitala przy ulicy Niekłańskiej. Od niedawna przebywała tam chora na zapalenie płuc córka państwa Wierzbickich. Dla rodziców kilkudniowej dziewczynki ta rozłąka była bolesna, dlatego jak najczęściej odwiedzali dziecko w szpitalu. - Stałem przed ścianą szyb. Patrzyłem i nie wiedziałem na co patrzę. Dzieci były daleko – mówi Aleksander Wierzbicki. - Jeździłam do szpitala codziennie. Ale pielęgniarki były zapracowane i kazały dzwonić a nie przyjeżdżać - dodaje Halina Wierzbicka. Na początku lat 80. szpitale dziecięce były przepełnione z powodu wyżu demograficznego. Pielęgniarkom pomagały uczennice szkół medycznych, które zajmowały się kąpaniem niemowląt. Prawdopodobnie podczas takiej kąpieli zamieniono dzieci obu rodzin. Nina trafiła do rodziny Wierzbickich, jako Edyta, zaś Edytę wypisano ze szpitala jako Ninę. Nikt nie zauważył zamiany. Kasia i jej zamieniona siostra Nina wychowywały się na warszawskiej Pradze. Edyta z nieswoimi rodzicami na Żoliborzu. Wszystkie trzy dziewczynki dorastały zaledwie kilka kilometrów od siebie. Chodziły do różnych szkół. Spokojne życie było co jakiś czas zakłócane. 17-letniej Edycie coraz częściej zdarzało się, że ludzie na ulicy zaczęli ją mylić z inną osobą. - Edyta wracał ze szkoły i mówiła, że jest niepokojona w środkach komunikacji publicznej. Raz na dyskotece, ktoś się do nie j zwracał Kasia – mówi Aleksander Wierzbicki. Los dziewcząt zmienił się, gdy Edyta spotkała na swojej drodze Emilię. - Spotkałam na ulicy Kasię. Zwróciłam się do niej. Była wielce zdziwiona. Okazało się, że to Edyta. Skontaktowałam dziewczyny ze sobą. Na początku był śmiech i zdziwienie – mówi Emilia Piątek, koleżanka. Dziewczyny długo utrzymywały w tajemnicy spotkanie. Dopiero po kilku tygodniach Kasia i Edyta powiedziały o nim swoim rodzicom. Obie rodziny zaczęły się spotykać. Podczas rozmów wyszło na jaw, że ich dzieci w tym samym czasie przebywały w tym samym szpitalu i tam zostały zamienione. - Kasia przyprowadziła Edytę i nogi mi się ugięły. Uśmiechnęła się i wiedziałam, że to moja córka - wspomina Elżbieta Ofmańska. Na prośbę Niny, która wychowuje się u państwa Ofmańskich, obie rodziny zdecydowały się na badania genetyczne (DNA). Wyniki, które nadeszły po kilku tygodniach zmieniły życie obu rodzin. Dorosłe dziewczęta nadal mieszkają z rodzinami, w których się wychowały. Rodzice mają jednak olbrzymie problemy z odnalezieniem się w całej sytuacji. Matki mają poczucie winy, że w szpitalu nie rozpoznały swych córek. Potęguje je fakt, że Edyta przestała być akceptowana przez wychowujące się razem Kasię i Ninę Rodziny próbowały rozwiązać sytuację, która zaczęła je przerastać. Nikt im jednak nie pomagał. Nawet prawnicy odmawiali im wsparcia w sądzie. Dopiero po roku poszukiwań znaleźli łódzką adwokat, która złożyła pozew o zadośćuczynienie dla pokrzywdzonych rodzin. - Nie wiedziałam, że ta sytuacja może być tak destrukcyjna dla każdego z nich. Każdy ma trwały uszczerbek na zdrowiu – mówi mecenas Maria Walkiewicz. Przez kilka lat urzędnicy unikali przyznania się do winy za zamianę dzieci. Nikt też nie zastanawiał się nad konsekwencjami tej sytuacji, ani nie udzielił rodzinom wsparcia psychologicznego. Dopiero po siedmiu latach procesu sąd uwolnił rodziców od poczucia winy i wskazał prawdziwych winowajców. - Poczucie winy nie powinno towarzyszyć rodzicom. Powinni mieć je ci, którzy im nie pomogli – powiedziała sędzia, która ogłosiła wyrok o zadośćuczynieniu. Sąd przyznał wszystkim siedmiu osobom łącznie ponad 2 mln zł.

podziel się:

Pozostałe wiadomości