Funkcjonariusze z komendy rejonowej przez 16 lat milczeli o szczegółach sprawy. Dziś emerytowani już policjanci zdecydowali się ujawnić reporterowi UWAGI! fakty, które spowodowały, że zagadka śmierci Jaroszewiczów do dziś nie została wyjaśniona. Wiedza ludzi, którzy spotkali się z dziennikarzami jest wstrząsająca. Mówią o rażących błędach policjantów z Komendy Stołecznej i prokuratorów, którzy przejęli śledztwo. - Łańcuszek zaczął się od prokuratora nadzorującego, A potem to już jakoś tak poszło. Jeżeli prokurator wyklucza jedną z wersji, która powinna być rozpatrywana jako najważniejsza, to sprawa nie ma wtedy szans na wykrycie. Z mojego doświadczenia wynika, że sprawcą zabójstw w 80, 90 procentach wywodzą się z najbliższego kręgu ofiar. Jeżeli prokurator, jeszcze przed podjęciem czynności śledczych, wyklucza motyw rodzinny, to powinien usłyszeć zarzut niedopełnienia obowiązków. To było karygodne zaniedbanie – uważa policjant, który chce pozostać anonimowy. Dziennikarze UWAGI przekonali do rozmowy Dariusza Janasa, byłego policjanta, który 16 lat temu należał do specjalnej grupy dochodzeniowo – śledczej z Komendy Stołecznej. To właśnie tej grupie funkcjonariusze z komendy rejonowej zarzucają błędy popełnione w śledztwie. - Rozpatrywaliśmy wszystkie szczegóły, ale wątku rodzinnego nie. Wszystko wskazywało na prymitywnych włamywaczy – uważa Dariusz Janas. Ludzie blisko związani z rodziną Jaroszewiczów nie wierzą w wersję napadu rabunkowego. Podejrzewają, że premier znał sprawców i wpuścił ich do domu. - Jaroszewicz obsesyjnie bał się napadu. Przypuszczam, że miał jakieś kompromitujące kolegów dokumenty. Zabójcy zabrali te dokumenty. Po to właśnie przyszli – mówi bliska znajoma rodziny Jaroszewiczów. Zamki w drzwiach wejściowych były nienaruszone. Mimo to śledczy odrzucili możliwość wpuszczenia sprawców przez domowników. Przyjęli wersję, że bandyci dostali się do domu wchodząc na pierwsze piętro po metalowym rusztowaniu porośniętym winoroślami. - Według mnie sprawcy weszli przez drzwi wejściowe – upiera się policjant, który początkowo zajmował się sprawą. Premier Jaroszewicz miał psa obronnego rasy sznaucer olbrzym. Jak mówią bliscy i sąsiedzi, pies był bardzo czujny i ostry. - Nie było takiej możliwości, żeby pies nie wskazał mieszkańcom obecności na posesji osób trzecich – mówi jeden z policjantów. Do dziś nie jest jasne, dlaczego pies nie zaalarmował domowników. - Połaszczył się prawdopodobnie na kiełbasę nafaszerowaną trutka na szczury – uważa Dariusz Janas. Według weterynarzy podanie szczurzej trutki spowodowałoby śmierć psa w ciągu kilku godzin. Badania nie wykazały, czym jego czujność została. Nie ulega przy tym wątpliwości, że był oszołomiony przez co najmniej 24 godziny. - Myślę, że musiała być osoba, która przygotowała psa na moment wejścia sprawców – uważa informator dziennikarzy. Zwyczajem państwa Jaroszewiczów było posiadać przy sobie broń krótką. - Trzymali ją również w piżamie czy koszuli nocnej – mówi policjant informator. - Jaroszewicz oglądając telewizję, zanim sprawca pokonał przestrzeń od drzwi do salonu, mógł wyciągnąć broń i strzelić do sprawcy. Prawdopodobnie Jaroszewicz postrzelił jednego ze sprawców, ale ślad p o walterze zaginął. Gdyby walter był i brakowałoby jednego naboju, to by znaczyło, że Jaroszewicz strzelał – mówi policjant. Walter zginął ale policjanci przekazali dziennikarzom UWAGI! informacje o plamach, które mogły być śladami krwi włamywacza postrzelonego przez Jaroszewicza. Newsy o krwi znalezionej w willi Jaroszewiczów ukazały się w mediach. Mimo to nikt nie pobrał wycinków z wykładziny. Trop został zbagatelizowany. - Próbowano nasz wątek pominąć. Sprawić byśmy o nim zapomnieli. Nikogo to specjalnie nie zainteresowało, bo wtedy przyjęta była wersja, że zabójcami Jaroszewiczów są pospolici bandyci – Mówi Krzysztof Mich, były dziennikarz Eksspresu Wieczornego. W sądowych aktach, w wykazie śladów znalezionych w willi Jaroszewiczów, nie zostały uwzględnione plamy krwi po prawej stronie schodów. W wykazie nie ma też badań, które określiłyby, czyja była to krew. Na dole, po prawej stronie przy schodach, w miejscach, gdzie wcześniej była duża plama krwi, sprawcy rozlali perfumy. Reakcja chemiczna zatarła ślady. Obok, po lewej stronie, mordercy zostawili widoczne strużki krwi Piotra Jaroszewicza. - Szukałbym śladów wskazujących, że było to zabójstwo na zlecenie kogoś, kto był zainteresowany przejęciem spadku po Jaroszewiczach – uważa jeden z policjantów rozmawiających z dziennikarzami UWAGI!. - Piotr Jaroszewicz siedział w fotelu. Miał przywiązaną lewą rękę do fotela. Prawa prawdopodobnie też była przywiązana do fotela kablem od telefonu, który następnie. Były spekulacje, że prawdopodobnie uwolniono mu prawą rękę, żeby złożył jakiś podpis, być może coś napisał – dodaje drugi z informatorów. W domu premiera Jaroszewicza były dwa sejfy. Sprawcy odstali się tylko do jednego. Był on w gabinecie na pierwszym piętrze, w miejscu gdzie zamordowano premiera. Przechowywana w nim kolekcja broni myśliwskiej nie została skradziona. Na podstawie zeznań Jana, młodszego syna premiera, policja uznała, że z sejfu zginęło ok. 3 tys. dolarów. - Te pieniądze nie znalazły się. Sejf był otwarty, więc wszystko wskazywało, że sprawcy te pieniądze zabrali. Drugi sejf był zamknięty. Znajdowała się tam biżuteria pani Solskiej. Ale ten sejf był w dyspozycji pani Solskiej i tylko ona i jej syn znali do niego szyfr – mówi Dariusz Janas. - Nie wiem, co było w sejfie, bo prokurator przejmujący śledztwo zdecydował, żeby odstąpić od oględzin zawartości szafy. Uczynił to po krótkiej rozmowie z członkiem rodziny. W obecności 20, 30 osób zdecydował, żeby syn Jan otworzył sejf. Syn otworzył sejf i stwierdził, że sprawcy nie dostali się do środka – mówi policjant. - Poprosiłem pana Jana o okazanie, że jeżeli będą tam rzeczy wskazujące na sprawcę. On tego mi nie pokazał, więc zakładam, że tego tam nie było – tłumaczy Dariusz Janas. Po dwóch latach śledztwa prokurator oskarżył czterech włamywaczy, którzy w okolicach Anina napadali i włamywali się do willi. Na procesie żona głównego oskarżonego Krzysztofa R. wycofała swoje zeznania twierdząc, że była szantażowana przez policję. Proces trwał trzy lata i zakończył się całkowitym uniewinnieniem oskarżonych. Prokurator w ostatnim słowie wycofał się ze wszystkich zarzutów. Ponieważ wątek rodzinny został pominięty w śledztwie na samym początku, po latach tym tropem poszli dziennikarze UWAGI!. Reporterzy dotarli do starszego syna premiera – Andrzeja Jaroszewicza. Tylko on z najbliższej rodziny zgodził się na wywiad. Dziennikarze zadali mu pytania, które zburzyły obraz idealnej rodziny. Andrzej Jaroszewicz opowiedział o skrywanych przez 16 lat nieznanych faktach z życia rodziny Jaroszewiczów. Oglądaj UWAGĘ! w czwartek!