Dlaczego karetka nie dojechała?

TVN UWAGA! 135431
Szpital czy pogotowie? Kto ponosi winę za to, że przez kilka godzin nie pojawiła się karetka, która miała przewieźć na operacje chorą ze szpitala w Żyrardowie do warszawskiej palcówki? W efekcie stan kobiety ma tyle się pogorszył, że transport do innego szpitala nie był już możliwy. Trafiła na oddział intensywnej terapii z objawami śmierci mózgu. Lekarze walczyli o jej życie, jednak po kilku dniach zmarła.

51-letnia Elżbieta Boruc jak co rano wyszła do pracy. Jednak tego dnia źle się poczuła i postanowiła wrócić do domu. - Otworzyła normalnie sklep. Około g. 9 minęliśmy się po drodze do domu. Żonę bolała głowa, poszła do domu się położyć – wspomina Wiesław Boruc, mąż Elżbiety Boruc. - Zobaczyłam mamę leżącą na łóżku. Zwijała się z bólu. Mama powiedziała, że to nadciśnienie. Poszłam do apteki zapytać się, czy coś mi da na nadciśnienie bez recepty. Ale powiedziała, że to może być stan przedzawałowy – mówi Aleksandra Boruc, córka Elżbiety Boruc. Córka zaniepokojona tym, że może to być zawał, wróciła natychmiast do domu. Tymczasem objawy choroby się nasilały - Zadzwoniłam po pogotowie. Mówiłam, że ma ostre bole głowy, że zwija się z bólu, że ma wymioty i biegunkę, i że skarży się na nadciśnienie. Pani powiedziała, że mam wezwać lekarza, ale zażądałam przyjazdu karetki – mówi córka Elżbiety Boruc. Po kilkudziesięciu minutach karetka przewiozła panią Elżbietę do najbliższego szpitala w Żyrardowie. Kobieta trafiła na izbę przyjęć. Skarżyła się na silny ból głowy, wymiotowała i skręcała się z bólu. Lekarz skierował ja na tomografie komputerową. - Tomografia była tragiczna. Nastąpił wylew. To był pęknięty tętniak. Natychmiast potrzebowała operacji – mówi córka Elżbiety Boruc. Ponieważ szpital Żyrardowie nie wykonuje takich operacji, lekarze skontaktowali się z jednym z Warszawskich szpitali, który zgodził się przyjąć chorą. Ponieważ chorych między szpitalami nie może wozić pogotowie, wezwano karetkę przewozową z firmy, z którą szpital podpisał umowę na przewóz chorych. - Podobno wielokrotnie ponaglali karetkę, która była rzekomo w drodze. Pytałam się, co jakiś czas, gdzie są, ale nie wiedzieli. Po jakimś czasie doszło do bezdechu, mama zaczęła umierać – mówi Aleksandra Boruc. Stan kobiety ma tyle się pogorszył, że transport do innego szpitala nie był już możliwy. Trafiła na oddział intensywnej terapii z objawami śmierci mózgu. Lekarze walczyli o jej życie, jednak po kilku dniach zmarła. - Myśmy robili wszystko, żeby pacjentkę uratować. Lekarz wzywał karetkę i mówił, że istnieje zagrożenie życia, że jest załatwiona hospitalizacja w szpitalu o wyższym stopniu referencyjnym - wyjaśnia Danuta Ciecierska, Centrum Zdrowia Mazowsza Zachodniego w Żyrardowie. Szpital i firma, która ma umowę ze szpitalem na przewóz pacjentów, nawzajem obarczają się odpowiedzialnością za to, co się stało. - Nie było podkreślone, że pacjentka jest w stanie ciężkim. Była mowa o pacjentce wydolnej oddechowo – krążeniowo, czyli na własnym oddechu, bez podłączonych leków, lekko podsypiającej. Dyspozytor przyjął wezwanie, a następnie w kolejności dysponował wszystkie zespoły, jakie miał danego dnia. Wpłynęło kilka naglących wezwań. A pacjentka była w szpitalu, nie czekała na ulicy - tłumaczy Aleksander Hepner, Falck Medycyna - Zrobiliśmy wszystko, co możliwe dla tej pacjentki, miałaby większe szanse, gdyby przyjechała karetka. Tutaj nic więcej nie mogliśmy zrobić - uważa Monika Iżycka, Centrum Zdrowia Mazowsza Zachodniego w Żyrardowie. Zmiany w systemie ratownictwa medycznego spowodowały, że szpital do przewozu chorych nie może korzystać z usług pogotowia. Każda placówka musi zawrzeć indywidualną umowę z firmą przewozową. Ponieważ taka umowa jest zawierana indywidualnie, różne są jej warunki, niektóre szpitale zastrzegają czas dojazdu karetki przewozowej. Jak mówi przedstawiciel firmy Falc, szpital w Żyrardowie nie zastrzegł w umowie czasu przyjazdu karetki, dlatego czekał w kolejce. - Zawsze może być ten jeden przypadek więcej. Niestety w medycynie ratunkowej i w transporcie międzyszpitalnym również. Wtedy musimy sobie radzić, tak jak to miało miejsce w przypadku Żyrardowa, czyli według kolejności. Zawsze chodzi o ratowanie życia, i zawsze staramy się jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki. Tylko zawsze może być ten jeden przypadek więcej - mówi Aleksander Hepner, Falck Medycyna Przed zmianami w systemie ratownictwa każdy szpital dysponował swoją karetką. Teraz za przewozy między szpitalami nie płaci NFZ, dlatego dyrektorzy szpitali szukają oszczędności i kontraktują takie usługi w dużych firmach, które mają karetki oddalone nawet kilkadziesiąt kilometrów – uważa ekspert w dziedzinie medycyny ratunkowej, Adam Pietrzak. Tak było właśnie w tym przypadku, bo karetka musiał dojechać z warszawy. - Jakie możliwości finansowe musi mieć dyrektor szpitala, żeby mieć zawsze pod ręką, 24 godziny na dobę, dostępny transport szpitalny? Finanse to jest to, co nas morduje - mówi Adam Pietrzak, lekarz medycyny ratunkowej. Sprawą zajmie się teraz prokuratura. Doniesienie złożyła zarówno rodzina pani Elżbiety, jak i szpital.

podziel się:

Pozostałe wiadomości