Czy zmarł, bo był bogaty?

Roman Kłosiński, 45 letni pacjent warszawskiego zakładu opiekuńczo - leczniczego, zaczął podupadać na zdrowiu gdy na jego koncie pojawiły się olbrzymie pieniądze. Byli pracownicy ośrodka twierdzą, że umarł, bo jego majątek postanowiła przywłaszczyć sobie pani dyrektor.

Roman Kłosiński trafił do zakładu po tym, jak uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu w Grecji. Przebywał tu 12 lat. Jego stan zdrowia przez dziesięć lat poprawiał się. Odwiedzała go kuzynka, przychodziła też była żona z córką. Mężczyzna zmarł nagle kilka miesięcy temu, a bliskich nie powiadomiono o jego śmierci. - Pojechałam go odwiedzić tam, gdzie przebywał i dowiedziałam się, że nie żyje – mówi Hanna Kajak - Zapytałam pielęgniarki, czy nie żartuje, ona odpowiedziała, że w takich sprawach się nie żartuje – dodaje. Z naszych informacji wynika, że to właśnie pani dyrektor zabroniła pracownikom powiadamiania rodziny o śmierci pacjenta i to ona zdecydowała, że pogrzeb Romana Kłosińskiego ma odbyć się w wielkiej tajemnicy. Dyrektorka utrzymuje, że Roman Kłosiński nie życzył sobie, by jego rodzina dowiedziała się o jego śmierci. W 2004 roku Romanowi Kłosińskiemu przyznano wysokie odszkodowanie za wypadek. Kilku pracowników zakładu opiekuńczo - leczniczego twierdzi, że mężczyzna nigdy nie dowiedział się o tym fakcie, ponieważ ukryła go przed nim pani dyrektor. O przyznanych mu pieniądzach dowiedział się o wiele później. W ciągu jednego miesiąca z konta bankowego Romana Kłosińskiego wypłacono prawie 350 tysięcy złotych. Najpierw 149 tysięcy przelano z konta bankowego na konto depozytowe zakładu. Po kilku dniach wypłacono 50 tysięcy złotych, a następnie 150 tysięcy. Co stało się z tą sumą pieniędzy, nie wiadomo. - Pracownicy oddziału mówili mi, że pani dyrektor osobiście przynosi mu alkohol i każe mu dawkować, mówi Elżbieta Kostrzewa, były lekarz naczelny zakładu– Kłosiński przyjmował leki dość silne, mocno działające. Pielęgniarki nie podawały mu wtedy leków, gdy zgłaszał się po alkohol. Alkohol trzymała „gospodarcza” w swoim magazynie. Miała butelkę dla Kłosińskiego, tylko i wyłącznie dla Kłosińskiego – dodaje lekarka. Roman Kłosiński pił tak dużo, że zauważali to nawet postronni odwiedzający. Dyrektor zakładu jednak wszystkiemu zaprzecza. – Ten pan miał chory błędnik i poruszał się ruchem kołyszącym. Jedna z rodzin odwiedzających pytała mnie, dlaczego ten pan tyle wypił i ja odpowiedziałam, ze ten pan nie jest pijany, tylko jest chorym człowiekiem – mówi Henryka Michałowska, dyrektor ośrodka. Personel i rodzina zmarłego twierdzą, że śmierć Romana Kłosińskiego nie była przypadkowa, może świadczyć o tym również fakt, że dyrekcja wykupiła pensjonariuszowi przed śmiercią miejsce na cmentarzu. - Po raz pierwszy widzę coś takiego, że pacjentowi zakładu opiekuńczo leczniczego stawia się pomnik za życia – dziwi się Hanna Kajak. Historia Romana Kłosińskiego spowodowała, że personel przerwał zmowę milczenia. Doktor Kostrzewa, była lekarz naczelna ośrodka jako pierwsza odważyła się powiedzieć prawdę o tym, co dzieje się w zakładzie. - Postanowiłam przerwać zmowę milczenia, bo człowieka boli jak patrzy na krzywdę innych ludzi, jak oni są oszukiwani, jak pani dyrektor kasę zbija na tych chorych biednych ludziach i krzywdzi ich – mówi dr Elżbieta Kostrzewa – Przy tym zachowuje się bezkarnie, mówi, że nikt jej tu nie zrobi kontroli. Krewni Romana Kłosińskiego wielokrotnie próbowali skontaktować się z panią dyrektor i wyjaśnić przyczynę śmierci ich bliskiego, a także poznać los odszkodowania. Niestety dyrektor albo była zajęta, albo nieobecna.

podziel się:

Pozostałe wiadomości