Agnieszka Krysio wraz z dziećmi mieszkała w ośrodkach Fundacji Tarkowskich z przerwami niemal 11 lat. Wracała do tego miejsca, ponieważ miała tu zapewnione mieszkanie, stałą opiekę i pomoc materialną. - Jak nikt ich nie usamodzielniał, to i stopnie były lepsze i dzieci bardziej uśmiechnięte. Agnieszka to jest dziewczyna, która potrafi kochać dzieci ale nikt jej nie nauczył gospodarności. Była bardzo związana z dziećmi i dzieci ją bardzo kochały. Ale jak tylko zaczęto ich usamodzielniać, to zaczynała się tragedia – mówi Elżbieta Tarkowska, Fundacja Tarkowskich Herbu Klamry. Elżbieta Tarkowska twierdzi też, że kuratorzy sądowi od kilku lat chcieli rozłączyć dzieci od matki. Postawili jej nawet warunek, że musi opuścić ośrodek i zamieszkać w innym miejscu. - Moje dzieci mają tak psychikę zdartą właśnie przez sądy, kuratorów i asystentów. Każdy moim dzieciom robił wodę z mózgu. Jedna pani przychodziła i mówiła, że będzie tak, a inna zaraz przyszła i mówiła, że jednak nie, jednak inaczej – opowiada Agnieszka Krysio. Kobieta z wraz z dziećmi przeprowadziła się do Suwałk. Wynajęła mieszkanie, otrzymała też wsparcie finansowe z ośrodka pomocy społecznej. Jednak po kilku miesiącach musiała się wyprowadzić z zajmowanego lokalu. - Nie stać mnie było na płacenie za to mieszkanie. A to trzeba było książki dzieciom kupić, a to za pralkę zapłacić. Wszystko kosztuje – opowiada pani Agnieszka. Rodzina pani Agnieszki trafiła do centrum interwencji kryzysowej. Tydzień później sąd postanowił o natychmiastowym odebraniu dzieci matce. Pani Agnieszka twierdzi, że dyrektor placówki opiekuńczo-wychowawczej pod jej nieobecność najpierw zabrał 12-letnią Sandrę, potem próbowano zabrać do placówki 16-letniego Sebastiana. Przerażony nastolatek powiesił się w łazience. - Nikt mi nie powiedział, że tego dnia będą mi odebrane dzieci. Pani asystent jedynie kazała mi przyjść ze wszystkimi dziećmi na 14:00 do placówki. Jak spytałam po co, to odpowiedziała, że nie wie. Jak przyszli po Sebastiana, to on od razu bardzo źle zareagował. Mogli poczekać na mnie, ale panowie i panie spieszyli się do domu. Najgorsze było właśnie to, że moje dzieci jak hycle zabierali, jedno po drugim. I on na pewno chciał tylko postraszyć, bo jakby na pewno chciał się powiesić, to zamknąłby drzwi. A chciał tylko, żeby ktoś zwrócił na niego uwagę, żeby go ktoś przytulił, pocieszył – dodaje pani Agnieszka. Rodzinę jednak rozdzielono. Najmłodsze dziecko pani Agnieszki trafiło do rodziny zastępczej, dwie starsze córki do ośrodka opiekuńczego. Po tragedii w Suwałkach kontrole przeprowadzili: Rzecznik Praw Dziecka i Ministerstwo Pracy. Ze stanowiska odeszła dyrektorka Centrum Interwencji Kryzysowej. Jej przełożeni wciąż prowadzą kontrolę w placówce i nie wykluczają dalszych decyzji kadrowych. Wiceprezydent Suwałk przyznaje, że w tym przypadku zabrakło koordynacji. - Jeśli chodzi o kompetencje formalne, to ci pracownicy je posiadają. Tylko w tej pracy jest też potrzebne takie ludzkie podejście do drugiego człowieka, potrzebującego pomocy – mówi Marek Buczyński, zastępca prezydenta Suwałk. Po tragedii całą rodzinę otoczono opieką psychologa. Jest też szansa, że dzieci wrócą do matki. Władze Suwałk zaproponowały, że sfinansują pobyt rodziny w domu samotnej matki w Suwałkach. Rzecznik Praw Dziecka już złożył wniosek do sądu o cofnięcie decyzji o odebraniu dzieci pani Agnieszce. 12-go marca ma się odbyć rozprawa, na której suwalski sąd rozpatrzy apelację złożoną przez Rzecznika Praw Dziecka. Sędziowie zadecydują wtedy, czy dzieci pani Agnieszki będą mogły do niej wrócić.