- Do 36 roku życia grałem w piłkę, byłem strażakiem ochotniczej straży pożarnej, fizycznie byłem wysportowany. Ale przyszedł taki dzień, że trzeba było usiąść na wózku. To był 27 lipca 2010 roku. Zostałem napadnięty przez byłego męża mojej partnerki. Zaatakował mnie o g. 2 w nocy nożem. Dostałem kilka ciosów - 17 czy 18, w tym jeden w rdzeń kręgowy. Karetka, szpital. Osiem dni w śpiączce farmakologicznej. Człowiek się budzi i nie czuje połowy ciała – wspomina Dariusz Fidyka.
Aby nauczyć się życia na wózku, Dariusz Fidyka trafił do ośrodka rehabilitacyjnego we Wrocławiu. Kilka kilometrów dalej, w uniwersyteckiej klinice, doktor Paweł Tabakow od kilkunastu lat badał możliwości pomocy ludziom, którzy znaleźli się w takiej sytuacji. Jako jeden z pierwszych na świecie, neurochirurg zwrócił uwagę na tzw. glejowe komórki węchowe, które odpowiadają za powonienie a znajdują się w nosie oraz w mózgu człowieka.
- Przeniesienie właściwości tych komórek z tego środowiska np. w przypadku uszkodzenia rdzenia kręgowego, wykazywało w badaniach eksperymentalnych obiecujące działanie tych komórek. Były badania kilku ośrodków neurobiologicznych na świecie. Studiowałem te wyniki i byłem zafascynowany tym, co osiągano na modelu eksperymentalnego uszkodzenia rdzenia kręgowego u zwierząt. Zadawałem sobie pytanie, czy to samo można osiągnąć u człowieka z uszkodzonym rdzeniem kręgowym. Nie było w tym okresie badań klinicznych u ludzi - opowiada dr Paweł Tabakow, neurochirurg Uniwersytecki Szpital Kliniczny we Wrocławiu.
Wrocławski zespół naukowy lekarzy, rehabilitantów i biologów prowadził w ciągu dziesięciu lat szereg badań i własnych eksperymentów na zwierzętach. W końcu trójce pacjentów z przerwanym rdzeniem wszczepiono glejowe komórki pobrane wcześniej z błony nosa - bez efektu. Doktor Tabakow zrozumiał, że należy skupić się na komórkach znajdujących się w dwóch malutkich opuszkach węchowych położonych w ludzkim mózgu.
- Komórki z opuszki mają mocniejsze działanie, są bardziej skuteczne niż komórki z błony węchowej . Tylko dwie osoby na świecie w to wierzyły. Wiedziałem, że to działa u ssaków i musi działać u ludzi. Nie mieliśmy jednak tego pacjenta, który byłby optymalnym kandydatem do tego typu leczenia. Czekaliśmy wiele lat, żeby się pojawił. Po prostu ten pacjent umożliwił nam realizację planu - wyjaśnia.
Pan Dariusz był nietypowym pacjentem: nie dość, że jego rdzeń kręgowy przecięto nożem, bez zmiażdżenia tkanek - to w nosie, gdzie znajdowały się komórki do przeszczepu, miał zmiany chorobowe. Dzięki tej wyjątkowej sytuacji naukowcy dostali zgodę Komisji Bioetycznej na bardziej ryzykowne działanie: otwarcie czaszki pacjenta.
- Robili sobie duże nadzieje, ale ja też sobie dużo obiecywałem – przyznaje Dariusz Fidyka.
- Pacjent zapytał jakie ma szanse na odzyskanie funkcji neurologicznych ogólnych, czy będzie chodził. Powiedzieliśmy, że ma szczęście w nieszczęściu. Otrzymał optymalne źródło komórek do regeneracji. Nie byłem w stanie zagwarantować pacjentowi, że będzie chodził po tej operacji, bo nikt tego u człowieka nie robił. Ale wiedząc jakie są wyniki badań na zwierzętach, można było mu powiedzieć, czego można się spodziewać – przyznaje dr Paweł Tabakow, Neurochirurg Uniwersytecki Szpital Kliniczny we Wrocławiu.
W czasie żmudnej 10-godzinnej operacji, zespół doktora Tabakowa pobrał z mózgu Dariusza Fidyki jedną z dwóch opuszek węchowych. Po dwunastu dniach od rozpoczęcia hodowli komórek, pan Dariusz znów trafił na chirurgiczny stół. Takiej operacji nie wykonywał dotąd nikt na świecie.
- Operacje trwały bardzo długo. Pierwsza operacja trwała około 11 godzin. To była taka operacja, która nie była wykonana nigdy wcześniej na świecie - mówi prof. Włodzimierz Jarmundowicz, kierownik Kliniki Neurochirurgii, Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu.
- Po dziewięciu miesiącach przyszło pierwsze uczucie zimna, ciepła, uczucie dotyku, uderzenia. Później rehabilitacja, lekarze, którzy badali mnie co dwa miesiące, odkrywali coraz to nowe rzeczy. Dwa lata po operacji pojawił się ruch w nodze – mówi Dariusz Fidyka.
O polskiej operacji i jej zaskakujących efektach zrobiło się głośno, a po oficjalnej publikacji wyników eksperymentu do wrocławskiego szpitala zaczęły płynąć listy od pacjentów i naukowców z całego świata. Zespół pracuje dalej, w najbliższym półroczu planuje dwie kolejne operacje u pacjentów z przecięciem rdzenia zbliżonym do tego, które stwierdzono u Dariusza Fidyki. Doktor Tabakow, niekwestionowany lider zespołu, wierzy, że to początek drogi do uzdrowienia pacjentów przykutych do inwalidzkich wózków.
- Jestem bardziej sprawny. Mogę się przesiadać. Mogę pierwsze kroki robić. Mogę jechać samochodem – mówi Dariusz Fidyka.
- Czekaliśmy na tego pacjenta 12 lat – przyznaje prof. Włodzimierz Jarmundowicz, kierownik Kliniki Neurochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu.
Dariusz Fidyka ćwiczy codziennie przez siedem, osiem godzin. Zespół rehabilitantów planuje, że pacjent już w przyszłym roku spróbuje spaceru ze specjalnym balkonikiem.