Co się stało z koniem radnego?

TVN UWAGA! 3644043
TVN UWAGA! 3644043
To bardzo nietypowa i tajemnicza sprawa - właściciel stajni, doświadczony koniarz, zostawia na pastwę losu ranne zwierzę. Twierdzi, że chciał pomóc, chciał uratować konia, ale nie zdołał. Czy ta sytuacja naprawdę tak wyglądała i jak się zakończyła?

W połowie maja na łące w pobliżu Wołomina znaleziono rozkładającego się konia. Zwierzęciem na co dzień opiekował się Andrzej Michalik - powiatowy radny, ekolog, koniarz, członek komisji ochrony środowiska. Jego konie brały udział w rekonstrukcjach wielu bitew. -Od 14 lat jeździmy na uroczystości żeby oddać honor i pamięć żołnierzom Powstania Styczniowego. I niestety, w drodze powrotnej, w pewnym momencie koń pode mną się położył. Podniosłem go raz, przewrócił się. Za drugim razem znowu się przewrócił. Po godzinie, gdy podnosiłem mu łeb, to opadał już. Nie oddychał – opowiada Andrzej Michalik. W taki przebieg zdarzeń nie wierzy Weronika Kobylińska - amazonka, właścicielka kilku koni, wnuczka znanego rysownika Szymona Kobylińskiego. Pani Weronika przeprowadziła własne śledztwo. - Dotarłam do obu ludzi, którzy jechali wtedy z panem Michalikiem i obaj twierdzą, że koń żył, gdy oni go zostawiali na miejscu. Gdyby nie to, że jeden z chłopaków nie wytrzymał i po pięciu tygodniach opowiedział, co się stało, najprawdopodobniej sprawa w ogóle nie ujrzałaby światła dziennego. Ten koń ani nie został zgłoszony do utylizacji, ani do weterynarza. W związku z tym koń został na podmokłej łące – mówi Weronika Kobylińska. Na rozmowę z dziennikarzem UWAGI! zgodził się kolejny człowiek, który nie wierzy w wersję Andrzeja Michalika. Mężczyzna także rozmawiał z jeźdźcami ze stajni radnego. Prosił o zachowanie anonimowości. - Mam te informacje z pierwszej ręki. Zadzwoniłem do młodych, którzy z nim jeżdżą, i oni mi się po prostu przyznali. Powiedzieli mi jasno, prosto, że koń został żywy na tych bagnach. I najlepszy tekst, który mi został w pamięci, to był tekst, który świadczył o tym, że na pewno zostały żywy, to jest: „ Jeżeli ma wolę walki, to wyjdzie”. Ten koń padł z wycieńczenia. Poszła mu nosem krew. A w momencie, jak idzie nosem krew, to świadczy u konia tylko o jednym: koń padł z wycieńczenia. Ten koń był do uratowania bez żadnego, w ogóle "ale" – opowiada mężczyzna. Andrzej Michalik pozwolił na to, by koń, którym się opiekował, przez pięć tygodni gnił na łące. Gdy o sprawie powiadomiono policję, konia wyciągnęła straż pożarna. - Biegły, którego poprosiliśmy o wykonanie sekcji zwłok konia i ustalenie przyczyn okoliczności śmierci, niestety stwierdził, że znaczny stan rozkładu tego konia nie pozwala ocenić okoliczności w jakich ten koń mógł umrzeć – mówi Tomasz Sitek, Komenda Powiatowa Policji w Wołominie. Prokuratura ma czas do końca czerwca, by wszcząć lub umorzyć śledztwo w sprawie znęcania się nad zwierzętami. Nie wiadomo także, czy i jak na postępowanie radnego zareagują władze powiatu w Wołominie.

podziel się:

Pozostałe wiadomości