Mocne uderzenie dzieckiem tak, że uderzyło ono głową w metalową framugę, a potem zwlekanie z udzieleniem pomocy - to według prokuratury przyczyna śmierci 2-letniej Lilianny. - Dziewczynka doznała obrażeń ciała, które przez następne cztery dni nie zostały zdiagnozowane. Prawdopodobnie stan dziecka pogarszał się - mówi w rozmowie z reporterem UWAGI! Magdalena Roman, prokurator rejonowa w Pile.
"Leżała na tapczanie, taka śpiąca"
2-letnia Lilianna mieszkała wraz z rodzeństwem, matką i ojczymem w tym bloku w Pile. Dziewczynka, jej brat i siostra są dziećmi Angeliki B. z wcześniejszego związku. Pod koniec zeszłego roku kobieta wyszła za mąż za Szymona B.
Kilkanaście dni temu Lilianna wraz z rodzeństwem odwiedziła biologicznego ojca i dziadków. Od razu po przyjeździe stan dziewczynki zaniepokoił babcię.
- Weszłam do domu, ona leżała na tapczanie taka śpiąca. Córka powiedziała, że ona już taka z domu przyjechała - mówi Katarzyna Kopczyńska, babcia Lilianny. Następnego dnia było jeszcze gorzej. - Mąż jej zrobił śniadanie, ona usnęła przy stole - wspomina i dodaje, że wtedy zdecydowała, by jak najszybciej zabrać dziecko do szpitala.
Babcia rozmawiała z matką Lilianny. Ta jednak twierdziła, że wcześniej nie zauważyła u córki nic niepokojącego. Mimo że dziewczynkę w szpitalu badało 3 lekarzy, nie byli w stanie stwierdzić, co jej dolega i wypisali ją do domu. Po kilku dniach Lilianna ponownie trafiła do szpitala. Tym razem stwierdzono, że ma liczne zmiany pourazowe. Niestety, na ratunek było już za późno. Podczas operacji dziewczynka zmarła.
Jak twierdzi Rafał Szuca, dyrektor Szpitala Specjalistycznego w Pile, dziecko miałoby większe szanse na ratunek, gdyby lekarze wcześniej dowiedzieli się o uderzeniu w głowę. - Różnica czterech-pięciu dni to jest różnica istotna.
Popychał, szarpał, pzewracał...
Sprawcą cierpień dziewczynki według śledczych był jej ojczym, wielbiciel gier komputerowych. Dotarliśmy do filmów, które zamieszczał w internecie - słychać na nich, jak w wulgarny sposób odnosi się do innych graczy.
Angelika B. zeznała, że jej mąż zdenerwowany niepowodzeniem w grze popchnął dziewczynkę na futrynę. Śledczy uważają jednak, że Szymon B. już wcześniej znęcał się nad Lilianną.
- Dziecko popychał, szarpał, przewracał, w sposób nieodpowiedni, nieostrożny opiekował się tym dzieckiem. Chociażby podnosząc je z ziemi, uderzał główką dziecka o metalowe części łóżka - mówi Magdalena Roman.
Siniaki tłumaczyła chorobą
Jak twierdzi pani Katarzyna, dziecko wcześniej nie miało śladów pobicia. - Dopiero wtedy, jak przyjechała w ten piątek, ale ja nawet takich myśli nie dopuszczałam, że coś takiego może być - mówi. Zaraz potem dodaje, dziecko miało siniak na plecach, ale nie wzbudziło to podejrzeń, bo gdy wcześniej podobne sytuacje się zdarzały, matka tłumaczyła, że dziecko ma słabą krzepliwość krwi, co skutkować miało siniakami nawet przy najlżejszych uderzeniach. Przyznaje, że do końca wierzyła w taką wersję.
Tymczasem o tym, że w domu może dochodzić do przemocy wobec dzieci, już w zeszłym roku Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej zaalarmował jeden z sąsiadów. Mimo, że pracownicy ośrodka odwiedzali rodzinę kilkadziesiąt razy, a także opiekował się nią tez asystent rodzinny, nikogo nic nie zaniepokoiło. Wszyscy urzędnicy podkreślają, że matka chętnie z nimi współpracowała. - Były pozory sprzątniętego, czystego domu, spokojnych dzieci. Nie było zgłoszeń ze strony sąsiadów, że jakieś libacje się odbywają. Aktywna, współpracująca matka, rozmawiająca, nie unikająca kontaktów - mówi Wanda Kolińska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Pile.
Matka tłumaczyła pracownikom, że siniaki pojawiające się, co pewien czas na ciele dziewczynki to efekt choroby skazy krwotocznej. Kobieta skarżyła się w mediach społecznościowych, że z powodu choroby dziecka jest nachodzona przez różne instytucje. Zamieszczała też zdjęcia córki w internecie.
Wanda Kolińska przyznaje, że kobiecie w ten sposób udało się uśpić czujność urzędników.
Wątpili w chorobę
Jednak chociaż matka Lilianny tłumaczyła, że nawet dotknięcie dziewczynki powoduje u niej siniaki, sąsiedzi Angeliki od początku wątpili w chorobę dziewczynki.
- Ile razy tutaj u mnie się uderzyła, czy z moją córką jak się bawiła, czy jak się zderzyły głowami, czy zabawką jakąś, nigdy jej nie wychodziły siniaki - mówi Aleksandra Dobrzyńska, sąsiadka Angeliki B. - Dlatego ja od początku nie wierzyłam w tę chorobę - przyznaje. Jak twierdzi, dziecko potrafiło urządzać histerię "jakby coś strasznego ktoś jej robił", a także wciąż się bujała. Według pani Aleksandry matka dziecka potrafiła włożyć dziecko do kojca i godzinami z niego go nie wyciągać. - Angelika miała taką manię internetu - twierdzi.
Dotarliśmy do poprzedniego partnera Angeliki, on również potwierdza, że kobieta nie opiekowała się dziećmi, a kary wobec nich były na porządku dziennym.
- Różne kary robiła dzieciom. Zamykała je w łazience, gasiła światło. Troszeczkę terror - mówi Mirosław, były partner Angeliki i zaznacza, że był przeciwny takiemu traktowaniu dzieci. Według niego złe traktowanie najmłodszego z nich wynikało z faktu, że kobieta nigdy nie chciała go mieć. - To trzecie dziecko było jako wpadka - mówi. Wspomina, że traktowała Liliannę, jakby nie była jej dzieckiem. Również on nie zaobserwował u dziecka żadnych objawów choroby krwi.
Czekają ją badania
Pierwszy raz w tym roku dziewczynka trafiła z urazami do szpitala już w połowie stycznia. Wtedy przeprowadzono badania, które wykluczyły skazę krwotoczną. Skierowano też doniesienie do prokuratury o możliwości znęcania się nad dzieckiem. Postępowania jednak nie udało się zakończyć, bo dziewczynka zmarła. Jak zaznacza Magdalena Roman, matkę dziecka czekają badania psychiatryczne i psychologiczne. Dodaje, że ciężko na razie stwierdzić, jak wiarygodne są tłumaczenia kobiety, która twierdzi, że to ze strachu przed mężem nie informowała nikogo o pobiciu dziecka.
Zarówno Angelika B., jak i Szymon B. zostali tymczasowo aresztowani.