12-latek mógł przeżyć

TVN UWAGA! 134501
Czy akcja ratowania życia 12-latka przygniecionego przez bramkę na boisku mogła trwać krócej? Bardzo dużo wskazuje na to, że tak. I chłopiec mógłby przeżyć.

12-letni Kamil, który spędzał wakacje na koloniach w Szczawiku koło Muszyny, został przygnieciony bramką piłkarską. Pierwszą osobą, która udzielała mu pomocy była pielęgniarka. Próbowała Kamila reanimować, zauważyła, że nie oddycha, a serce przestaje bić. Stan chłopca był bardzo ciężki. Został odwieziony do szpitala w Krynicy. Od chwili wypadku minęła godzina. - Został zebrany zespół sześciu konsultantów – mówi Marek Surowiak, dyrektor szpitala im. J. Dietla w Krynicy. – Zrobiono wszystkie badania, jakie można było u nas zrobić. Z kompletem badań wezwaliśmy pogotowie, by przewiozło go do wyższego stopnia referencyjności szpitala na kolejne badania. Badania w Krynicy zabrały dwie godziny. Dystans 35 km do Nowego Sącza karetka pokonała w godzinę. W połowie drogi, na granicy rejonów, umierające dziecko zostało przeniesione z jednej karetki do drugiej. Dyrektorka pogotowia tłumaczy, że stało się tak, bo było wezwanie do innego poważnego wypadku. Lekarze ze Szpitala Specjalistycznego im. J. Śniadeckiego w Nowym Sączu, do którego Kamil trafił cztery godziny po wypadku, podjęli reanimację, ale nie mogła ona już nic dać – Kamila przywieziono do szpitala bez oznak życia. Czy Kamil mógł przeżyć? Prof. dr hab. n. med. Janusz Skalski, kierownik kliniki kardiochirurgii w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie mówi, że zna podobne dwa przypadki, gdy poszkodowany trafił do kliniki chirurgicznej wcześniej, i przeżył. Co można było zrobić – a czego nie zrobiono, by ratować życie Kamila? - Stwierdzono płyn w okolicach serca – mówi Marek Surowiak, dyrektor szpitala w Krynicy. – Wskazywało to na stłuczenie mięśnia sercowego. Na poziomie badań i konsultacji w naszym szpitalu nie można było tego stwierdzić, dlatego trzeba było wysłać pacjenta do Nowego Sącza. Prof. Janusz Skalski mówi, że w sytuacji, gdy wiadomo, iż uraz spowodował gromadzenie się krwi w worku osierdziowym i jamie opłucnej, trzeba tak szybko, jak to możliwe założyć dren do worka osierdziowego – nakłuć go i założyć grubą igłę. Dlaczego nie zrobiono tego w Krynicy? Dyrektor szpitala tłumaczy, że nie ma tam tomografu ani rezonansu magnetycznego, ani kardiochirurgów. - Nakłucie można wykonać w warunkach każdego oddziału ratunkowego – mówi tymczasem Andrzej Machalica, lekarz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w Krakowie. Kolejna wątpliwość dotyczy bardzo długiego czasu transportu rannego chłopca – czy nie można było użyć helikoptera ratunkowego z Krakowa? Dyrektor krynickiego szpitala mówi, że najbliższe lądowisko jest 20 km za Nowym Sączem, a procedura wezwania helikoptera zajmuje więcej czasu niż przewiezienie karetką z Krynicy do Nowego Sącza. - Śmigłowiec może lądować wszędzie tam, gdzie jego dowódca uzna lądowanie za bezpieczne – mówi Robert Hołdys, pilot Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w Krakowie. – Nie musi to być lotnisko ani specjalne lądowisko. Najbliższe miejsce dogodne dla lądowania to w tym wypadku to boisko w Krynicy. Natomiast Andrzej Machalica, lekarz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w Krakowie mówi, że w sytuacjach zagrożenia życia, aby wezwać helikopter wystarczy telefon, a już po trzech minutach helikopter jest gotowy do lotu. Prokuratura rejonowa w Muszynie sprawdza, czy pomoc medyczna dla Kamila była prawidłowa. Bada też to, czy na kolonii zostały dochowane wymogi bezpieczeństwa.

podziel się:

Pozostałe wiadomości