Pani Joanna jest samotną matką. Kilka lat temu, po śmierci rodziców adopcyjnych, odziedziczyła ich mieszkanie. Jednak z powodu zadłużenia zostało ono zlicytowane. Kobieta z dzieckiem trafiła wówczas do mieszkania socjalnego. Pod koniec października opuściła je i razem z 14-letnią córką wyjechała do Warszawy.
- Lokal socjalny był strasznie zagrzybiony. Zaczęłam ciężko chorować, miałam problemy ze skórą. Aby ratować swoje życie, postanowiłam uciekać. Uciekać dla siebie i dla córki, żeby miała wybór w kwestii szkoły, żeby mogła iść na studia, żeby mogła podjąć jakaś pracę – tłumaczy pani Joanna.
Czemu akurat Warszawa?
- Mówią, że czasami najlepiej, nie oglądając się za siebie, iść na żywioł – wyjaśnia.
Bez planu, bez pieniędzy
Kobieta, nie mając odpowiednich środków finansowych i nikogo bliskiego w Warszawie, znalazła się w centrum interwencji kryzysowej. Jednak po kilku tygodniach musiała opuścić ośrodek.
- Ośrodek jest taką instytucją, do której można się zgłosić, będąc w jakimś kryzysie, czyli nie mając mieszkania, albo w przypadku ucieczki przed przemocą domową. Natomiast ta pani nie była w kryzysie o tyle, że ona poza Warszawą ma mieszkanie, do którego w każdej chwili może wrócić. I to jest tylko jej decyzja, że chce pozostać w stolicy – wyjaśnia Monika Beuth-Lutyk, rzecznik Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.
O sytuacji samotnej matki z dzieckiem pracownicy ośrodka powiadomili sąd rodzinny. Ten umieścił dziewczynkę w pogotowiu opiekuńczym - matka została bez dachu nad głową.
- Córka strasznie znosi rozłąkę ze mną. Pierwszego dnia wzywali do niej pogotowie, bo chyba dostała ataku nerwicy, zaczęła się dusić – przywołuje pani Joanna. I dodaje: - Sama każdy pobyt u Karoliny odchorowuję. Córka na pożegnanie też strasznie cierpi.
Córka pani Joanny kontynuuje naukę w szkole, do której trafiła zaraz po przyjeździe do stolicy.
- Chciałabym wrócić do mamy, brakuje mi jej. A teraz pierwsze święta bez mamy, bez rodziny… Nie chcę o tym myśleć – ubolewa nastolatka. I dodaje: - Wyjeżdżając, myślałyśmy, że będzie inaczej. Mama chciała znaleźć pracę i coś wynająć.
Pani Joanna mieszka w noclegowni.
- Mimo zimy wyrzucają nas z walizkami o godz. 8 i musimy się tułać do 18. W tym czasie przesiaduję w galerii handlowej, tam mogę skorzystać z toalety i naładować sobie telefon – opowiada kobieta. I dodaje: - Kluczem jest mieć dach nad głową.
A co z mieszkaniem socjalnym w Pelplinie (Pomorskie), z którego uciekła?
- Jest zagrzybione. Jak elewacja nie zostanie zabezpieczona, to w środku nie zrobię nic – twierdzi kobieta. I dodaje: - Szukałam pomocy w instytucjach, ale wszystko spełzło na niczym. Czuję się skrzywdzona przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Pelplinie.
Pelplin
Co takiego wydarzyło się w Pelplinie, że matka z 14-letnim dzieckiem zostawiła wszystko, co miała i dziś mieszka na ulicy? Czy otrzymała od miasta właściwą pomoc, która pozwoliłaby jej na godziwe życie? Nasz reporter pojechał to sprawdzić.
- Pani Anna jest naszą wieloletnią podopieczną. I od wielu lat staramy się pomóc tej rodzinie – mówi Maciej Laskowski z MOPS-u w Pelplinie. I zapewnia: - Pani Anna miała całe spektrum pomocy, w różnej formie.
- Myślę, że obojętnie kogo by pan zapytał w Pelplinie, to powie, że kiedy pani Joanna zwracała się o pomoc, to otrzymywała ją od każdego. Dlatego funkcjonowała przez tyle lat, nie pracując – wskazuje Lucyna Bielińska, dyrektor Zespołu Kształcenia i Wychowania nr 1 w Pelplinie.
- Myślę, że tych lat bez pracy miała z osiem. A jeśli pracowała wcześniej, to były to jakieś dorywcze prace. Ona ma córkę, która jest dobrym, wartościowym dzieckiem. A dziecko musi wynieść z domu pewne wzorce do naśladowania. A tutaj co? – dodaje Bielińska.
O sytuacji pani Joanny rozmawialiśmy także z burmistrzem Pelplina.
- Pani Joanna miała swoje własne mieszkanie, które zostało zlicytowane zgodnie z nakazem komorniczym. Sąd nie zasądził mieszkania socjalnego, które gmina musiałaby jej przydzielić. Ale wiem, że pani Joanna jest matką samotnie wychowującą dziecko i postanowiliśmy przydzielić jej taki lokal – mówi Mirosław Chyła. I dodaje: - Było to wówczas najlepsze lokum, jakie byliśmy w stanie zapewnić pani Joannie. Co więcej, w tamtym czasie pani Joanna była za to bardzo wdzięczna.
- [Obecne zagrzybienie lokalu] to efekt tego, że mieszkanie nie było ogrzewane. Zdjęcia, które pan mi pokazuje świadczą raczej o tym, że pani Joanna nie dbała o mieszkanie – dodaje burmistrz.
Czy sąsiedzi kobiety też mają problem z grzybem na ścianach?
- To zależy, jak kto pali. A ona w ogóle nie paliła. Wiem, bo ona powiedziała, że nie będzie palić – usłyszeliśmy od jednego z mężczyzn.
Córka
Postawa matki zaniepokoiła ośrodek pomocy społecznej już w 2013 roku. Wtedy też MOPS powiadomił Sąd Rodzinny w Tczewie o zachowaniach matki, które mogły szkodzić jej kilkuletniej córce. Sąd ograniczył pani Joannie władzę rodzicielską, przydzielił jej kuratora, a ośrodek pomocy społecznej asystenta rodziny. Matkę zobowiązano do leczenia i terapii. Przez kilka lat kobieta współpracowała z instytucjami.
- Na przestrzeni ostatnich miesięcy doszło do pogorszenia wyników w nauce małoletniej, doszło też do absencji. Również współpraca z matką była bardzo trudna, a czasami jej w ogóle nie było. W kwietniu 2021 roku kurator na posiedzeniu wykonawczym zasugerował konieczność rozważenia skierowania dziecka do rodziny zastępczej. Sąd Rejonowy w Tczewie podjął ku temu kroki – mówi Łukasz Zioła, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku.
Sąd nie dokończył swoich działań przez fakt, że pani Joanna opuściła Pelplin.
- Zdarzają się tego rodzaju sytuacje, że rodziny, czy też osoby, które sprawują opiekę nad dzieckiem i są objęte nadzorem instytucji państwowych, zmieniają miejsce zamieszkania, kierując się chęcią uniknięcia tego nadzoru – dodaje Zioła.
Po powrocie z Pelplina do Warszawy spotkaliśmy się z panią Joanną i jej córką. Reporter przekazał nastolatce paczkę świąteczną z jej szkoły. Zapytał też kobietę, czy wróci do swojego mieszkania w Pelplinie. Pani Joanna oświadczyła, że zostaje w Warszawie.