Kilka tygodni temu rodzeństwo z okolic Świecia, dwie nastoletnie dziewczynki i dwóch chłopców, nie wróciło ze szkoły do domu. Dzieci skierowano do rodzin zastępczych.
- To była przemyślana decyzja. Skonsultowana z odpowiednimi instytucjami. Kierowaliśmy się dobrem dzieci i zapewnieniem im bezpieczeństwa. Dzieci powinny być w rodzinie zastępczej do czasu wyjaśnienia sytuacji, jaka panuje w domu – przekonuje Brygida Klimczak, pedagog szkolny.
Jak zapewniają pracownicy szkoły, wszystko odbyło się w spokojnej atmosferze. Policjantom towarzyszył psycholog, który wyjaśnił dzieciom powody takiego postępowania.
- Bałam się reakcji dzieci, płaczu. Ale tu dzieci były spokojne, wiedziały, co się z nimi stanie. Nie było po nich widać, że się stresują. Bawiły się, układały ze mną klocki, były zadowolone i uśmiechnięte - zapewnia Małgorzata Guziewicz, dyrektor szkoły podstawowej.
„Najbardziej żal nam dzieci”
Rodziną zajmował się miejscowy ośrodek opieki społecznej. To między innymi ta instytucja domagała się odebrania dzieci. Od kilku miesięcy do ośrodka docierały niepokojące sygnały na temat matki dzieci i jej konkubenta.
- Informacje, które do nas trafiły, ścięły mnie z nóg. Od pana konkubenta do dzieci kierowane są takie epitety… tak nie mówi się nawet do dorosłych osób. W mojej ocenie dzieci już zbyt długo cierpiały w tej rodzinie – uważa Marzena Brac, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Świeciu.
Tymczasem już następnego dnia po odebraniu dzieci, nie przesłuchując ani dzieci, ani żadnego z pracowników instytucji, które chciały ich odebrania, sąd zdecydował, że mają one wrócić do domu.
- Najbardziej żal nam dzieci. Najpierw przeżyły odebranie, zawiezienie do innych placówek i rodziny, a na drugi dzień mają zupełnie inną decyzję. Wracają. Nam jest trudno, a co dopiero dzieciom – wskazuje Brygida Klimczak.
W rodzinie zastępczej została tylko jedna z dziewczynek, która stanowczo odmówiła powrotu.
- W mojej ocenie dziecko bało się wrócić, bało się o swoje zdrowie i życie. 11-letnie dziecko wie, co jest dobre, a co jest złe. Ona bała się o swój los, nie czuła się bezpiecznie. Bała się, że coś się zadzieje, może coś gorszego. Na pewno bała się partnera swojej matki – wskazuje Marzena Brac.
Według ośrodka pomocy społecznej matka nie opiekuje się właściwie dziećmi. Kilka miesięcy temu decyzją sądu przyznano jej kuratora i asystenta rodziny.
- Pracowałam nad edukowaniem mamy, by wiedziała, jak spędzać czas z dziećmi. Jak dzieci chwalić, przytulać, czy mówić dzieciom „kocham cię". Moją rolą było pokazanie mamie, jak cieszyć się z macierzyństwa. Jak kochać własne dzieci – mówi Ludmiła Młynik, asystent rodziny w Ośrodku Pomocy Społecznej w Świeciu.
Bezpieczeństwo dzieci ma być zagrożone od czasu, gdy matka poznała obecnego partnera. Według sąsiadów, kobieta nie reagowała na to, co robi z dziećmi konkubent. Zaniepokojeni zawiadomili policję.
- Byłem w szoku, że sąd oddał te dzieci na drugi dzień. Masakra. Koleżankę mam, co byli w rodzinie zastępczej tych dwóch chłopców. Po dwóch godzinach się spytali, czy mogą zostać na dłużej. Coś jest na rzeczy. My tego sobie nie wymyśliliśmy – zapewnia sąsiad.
Wulgaryzmy
Sąsiedzi przekonują, że w rodzinie nadużywano alkoholu.
- Jak są pieniądze, to są libacje. Potrafił kupić piwa i parówki dla dzieci. Potem zabrakło mu pieniędzy, to poszedł parówki oddać, a piwo kupił. Dzieci chodziły głodne. Ludzie widzieli, że ta młodsza wyciągała chleb ze śmietnika. Kradły w sklepie, bo były głodne. Małe dzieciaki chodziły o suchym chlebie, z zupkami chińskimi w rękach.
- Sąsiadka została przez niego zwyzywana. Krzyczał, że ja mam sobie trumnę szykować. Moje dzieci wyrżnie, a żonę i córkę wyr…
Zdaniem sąsiada mogło dojść do molestowania.
- Słyszałem wulgarne słowa: „Obliż, wyliż mi ch…”, takie tam bzdury. Wypowiadane były do córek. To 11-letnie dziewczynki. Albo mówił, że „wyr… ją w d…” A dlaczego dzieci cieszyły się, że stąd jadą, to można sobie odpowiedzieć.
Kilkakrotnie próbowaliśmy skontaktować się z matką tych dzieci. Za każdym razem unikała rozmowy. W końcu udało nam się dodzwonić do kobiety.
- Padają bezpodstawne oskarżenia. Jakby były zasadne, to by mi chyba dzieci nie oddali. Mam dosyć stresu, prawdopodobnie jestem w ciąży.
Czy zarzuty pod adresem konkubenta są prawdziwe?
- Nie, moich dzieci nie było wtedy w domu. Niektórzy sąsiedzi się na mnie uwzięli, dlatego takie rzeczy gadają.
Decyzja sądu
Chcieliśmy dowiedzieć się, dlaczego sąd podjął decyzję o oddaniu kobiecie dzieci. Prezes sądu odmówił wystąpienia przed kamerą, przysłał nam tylko pisemne wyjaśnienie, w którym stwierdza, że nie widzi podstaw do odebrania dzieci w trybie interwencyjnym.
Odebranie dzieci w tym trybie może nastąpić tylko w razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia dziecka w związku z przemocą w rodzinie. Zdaniem sądu takiego zagrożenia nie było… Ale sąd inaczej postanowił w stosunku do dziewczynki, która nie chciała wrócić do domu:” Po uzyskaniu informacji, że małoletnia … nie chce wrócić do domu zostało wydane postanowienie, że małoletnia do czasu prawomocnego zakończenia postępowania ma pozostać w pieczy zastępczej”.
- W świetle tego, co wiemy dzieci w tym domu nie liczą na nic dobrego. Wstrząsający dla mnie jest fakt wypowiedzi chłopców i starszej dziewczynki, którzy mówili, że nie chcą wracać do domu. Jeśli 6- 8-letni chłopcy po godzinie bycia w rodzinie zastępczej, pytają czy mogą zostać, to znaczy, że w domu jest im naprawdę źle. Pytanie czy to miejsce w ogóle zasługuje, by nazwać je domem – mówi psycholog Aleksandra Piotrowska.
- Jak czytam takie uzasadnienie sądu, to opadają mi ręce. Zdaniem sądu na ten czas nie było zagrożenia życia i zdrowia. W mojej ocenie nie możemy czekać aż dziecko stanie na parapecie i skoczy, i wtedy będzie zagrożenie życia. W naszej ocenie było zagrożenie życia i zdrowia z chwilą, kiedy te dzieci powróciłyby do domu. Sąd miał 24 godziny, żeby przesłuchać pracownika socjalnego, panią psycholog, pracowników powiatowego centrum pomocy rodzinie i przede wszystkim przebadać dzieci psychologicznie – mówi Marzena Brac.
Tymczasem prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie znęcania się nad dziećmi. Na razie potwierdziła, że dzieci są zaniedbane oraz to, że matka i jej konkubent wulgarnie odnosili się do nich. Prokuratura na razie nie potwierdza podejrzeń o molestowanie jednej z dziewczynek, ale wciąż nie przesłuchano dzieci i zapewne nie stanie się to szybko.
- Żeby doszło do przesłuchania, musimy ustalić władzę rodzicielską dla tych dzieci. Tu pojawia się problem, bo ojcem, co najmniej dwóch najstarszych dziewczynek jest mężczyzna poszukiwany w innej sprawie. Ojcostwo starszego chłopca nie zostało ustalone. Musimy do każdego z dzieci zebrać osobne dokumenty. Dopiero wtedy możemy złożyć do sądu wniosek o ustalenie kuratora – mówi Janusz Borucki, prokurator rejonowy w Świeciu.
Zarówno szkoła, jak i ośrodek opieki społecznej odwołały się od decyzji sądu.