Czy miód, który kupujemy, jest prawdziwy? „Chcecie z pieczątką? To kosztuje 65 zł”

TVN UWAGA! 5318385
TVN UWAGA! 349607
Postanowiliśmy sprawdzić autentyczność miodów sprzedawanych w Polsce. Próbki kilku z nich oddaliśmy do laboratorium. Wyniki mogą Was zaskoczyć!

Miód, według Inspekcji Jakości Handlowej, należy do produktów, które są najczęściej zgłaszane przez konsumentów jako potencjalnie fałszowane. Sprawdziliśmy, co jest w miodzie, którym handluje się na Podhalu.

Podczas wizyty w Zakopanym okazało się, że większość słoików nie ma podstawowych informacji.

- Pieczątek na wszystkich nie dajemy – oświadczyła kobieta sprzedająca miody na jednym ze stoisk i dodała, że jakby dawali wszędzie, to „zabrakłoby tuszu”.

Na innym stoisku usłyszeliśmy, że pszczelarze zapomnieli przybić swoje pieczątki.

- Chcecie z pieczątką? To kosztuje 65 zł – usłyszeliśmy na kolejnym stoisku.

A czemu pieczątka tyle daje?

- Daje satysfakcję z tego, że się jest rejestrowanym. No a to jest normalnie od chłopa – usłyszeliśmy.

- Każdy pisze sobie nalepkę jaką chce, na nalepki nie patrzcie – stwierdził sprzedawca z kolejnego stoiska.

W rzeczywistości każdy miód powinien mieć etykietę, która musi zawierać najważniejsze informacje o miodzie i pasiece. Choć zdarza się, że informacja jest, ale nie pokrywa się ze stanem faktycznym. Przekonał się o tym były prezes Małopolskiego Związku Pszczelarzy. Bardzo się zdziwił, kiedy zobaczył rzekomo swoje miody na straganach.

- Wkurzyłem się. Poszedłem na policję zgłosić, że ktoś się pode mnie podszywa. Oczywiście przyjęli zgłoszenie. Prowadzili je miesiąc, czy dwa i uznali, że z tytułu tego, że ktoś się posłużył moim adresem, nie poniosłem specjalnych strat. Ani moralnych, ani żadnych. A skoro nie poniosłem, to odmówiono wszczęcia postępowania, bo szkodliwość czynu jest niewielka – opowiada Józef Bukowski.

Tropem pszczelarza

Na jednym ze stoisk zdecydowaliśmy się kupić miód z Bieszczad. Jego próbkę oddaliśmy do laboratorium. Na etykiecie znaleźć można imię i nazwisko pszczelarza oraz adres pasieki, która znajduje się w niewielkiej miejscowości w województwie podkarpackim, we Wróbliku Szlacheckim. Pojechaliśmy na miejsce.

- Nie znam takiego człowieka. Takiego nazwiska u nas nigdy nie było w meldunkach. Uli u nas też nie ma – zapewnia Tadeusz Chodyniecki, sołtys Wróblika Szlacheckiego.

Postanowiliśmy szukać dalej wskazanego na etykiecie pszczelarza. Wcześniej jednak spotkaliśmy się z dziennikarką Tygodnika Podhalańskiego, Beatą Zalot. Kobieta sama pochodzi z pszczelarskiej rodziny i od wielu lat walczy z fałszerzami miodu na Podhalu.

- Oszuści są bardzo pomysłowi i ciągle zmieniają metody działania. Kilka lat temu, jak pierwszy raz pisałam na ten temat, słoiki miały tylko nazwę miodu, bez jakichkolwiek danych pszczelarza, numeru weterynaryjnego – opowiada Beata Zalot. I dodaje: - Rok po artykule zauważyłem, że całe Zakopane zalane jest miodami z nazwiskiem Bronisława Luberdy. Okazało się, że takiego adresu nie ma w Bukowinie Tatrzańskiej, ani wśród pszczelarzy. A wykorzystany numer weterynaryjny jest zupełnie z innego regionu Polski.

Czym jest prawdziwy miód?

Podczas wizyty na Podhalu spotykaliśmy się m.in. z miodem o nienaturalnym kolorze. Na jednym ze stoisk sprzedawczyni sugerowała, że mogą być dodane do niego 2-3 krople soki malinowego.

Miód z sokiem malinowym nie ma jednak nic wspólnego. Najgorsze fałszywki nigdy nie widziały pszczół, są po prostu rozpuszczonym cukrem lub syropem.

- Magia zaczyna się dziać, kiedy mówimy o substancjach, które są w miodzie, a nie ma ich w ogóle w cukrze. To olejki eteryczne, enzymy, czy odrobina pyłku. Często to one powodują antybiotyczne, bądź prozdrowotne właściwości – mówi dr inż. Paweł Migdał z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. I dodaje: - Jeżeli możemy kupić dwa kilogramy cukru za 6 zł i sprzedać je jako pseudomiód za znacznie wyższą cenę, znacząco przekraczającą 30 zł, to rzeczywiście dla niektórych brzmi to kusząco.

Tego, czy dany miód jest w 100 proc. prawdziwy, nie da się niestety sprawdzić domowym sposobem. Jego autentyczność potwierdzić może specjalistyczne laboratorium - na przykład Zakład Pszczelnictwa w Puławach. Właśnie tam przekazaliśmy próbki sześciu miodów – dwóch kupionych na straganach, dwóch kupionych przez internet i dwóch ze sklepu.

- W naszym miodzie marketowym widać problem z krystalizacją. Część miodu próbuje krystalizować na dole, a u góry słoiczka wszystko jest płynne – zwraca uwagę pszczelarz Sebastian Sztandera.

- Miód prawidłowo powinien krystalizować na całej swojej powierzchni jednolicie. A jeżeli widać punktowe kryształy przy dnie słoika, a po ich wydobyciu, miód jest bardzo trudny do rozpuszczenia, to nie jest to miód dobrej jakości – zaznacza dr inż. Paweł Migdał.

Wyniki badań

Okazało się, że wszystkie miody, które oddaliśmy do analizy, są zafałszowane. Miód ze straganu okazał się zabarwionym syropem glukozowym. Jeden z miodów z internetu także był zabarwionym syropem, drugi nie był deklarowanym miodem mniszkowym, tylko wielokwiatowym. W przypadku miodów kupionych w markecie – jeden okazał się miodem wymieszanym z syropem, a drugi innym rodzajem niż wskazano na etykiecie.

- 100 proc. próbek nie spełniło jakości, to dramatyczny wynik. Pokazuje, że skala problemu i zaniżania jakości miodu jest dosyć duża – przyznaje dr inż. Paweł Migdał.

Spotkanie

Tymczasem nasza reporterka starała się dotrzeć do pszczelarza, którego wcześniej szukaliśmy we Wróbliku Szlacheckim. Próbujemy ustalić, gdzie naprawdę produkuje swoje miody. Ustaliliśmy, że mężczyzna sprzedaje też miody w sklepie internetowym. I że prowadzi firmę w Iwoniczu Zdroju. Próbowaliśmy go tam odnaleźć, ale nikt nie kojarzył takiej firmy. W końcu jednak znaleźliśmy mężczyznę.

- Tutaj pani pasieki nie zobaczy, bo jest dom na domie. Mamy we Wróbliku Szlacheckim – stwierdził w rozmowie z reporterką Uwagi!

Kiedy pokazaliśmy wynik analizy, z której wynika, że miód mężczyzny jest zabarwionym syropem, ten stwierdził: - Trudno to jest określić… Tak jak mówię, ja też dużo miodu kupowałem.

- Ja to sprawdzę, będziemy w kontakcie – dodał i po chwili odjechał samochodem.

- Nawet gdyby ktoś z nich był przyłapany na oszustwie, to i tak mu się opłaca – kwituje Beata Zalot.

podziel się:

Pozostałe wiadomości