Dziś po pomoc, a dokładniej po kawałek chleba, nie wyciągają ręki już tylko potrzebujący z wyboru, a także ludzie, którym na skutek drożyzny po prostu zaczęło brakować pieniędzy do końca miesiąca.
- Pracowałam w służbie zdrowia. Byłam starszą salową, pomagałam, a dzisiaj trzeba się ukłonić i stoję w kolejce po jedzenie. Po opłatach zostaje mi 400 zł. Przykre, ale prawdziwe – mówi pani Wioletta jedna z kobiet, która przyszła do punktu pomocy dolnośląskiej fundacji „Weź pomóż”.
- Mam wzięte kredyty i nie stać mnie na spłatę tych kredytów. Choć pracuję fizycznie i to ciężko, to niestety zarobki są, jakie są. Wszystko jest coraz droższe – ubolewa pani Katarzyna.
- Mam 1275 zł stałej renty. 600 zł wychodzą opłaty za mieszkanie, 300 zł kosztują lekarstwa i zostaje 300 zł. Dlatego jestem zmuszony przychodzić tutaj – dodaje jeden z mężczyzn stojących w kolejce po jedzenie.
We wrocławskim punkcie pomocy byliśmy już z kamerą podczas kryzysu wywołanego pandemią.
- Ludzi jest coraz więcej. To są też osoby wykształcone, które miały dość dobry status materialny, a teraz z różnych przyczyn są zmuszone regularnie korzystać z naszej pomocy. Pojawiają się osoby młode, osoby z małymi dziećmi, którym zależy na tym, żeby miały co ugotować dzieciom na kolację – opowiada pani Ula, która niedawno dołączyła do ekipy wolontariuszy fundacji.
- Pracowałam w dużej korporacji i niestety nie miałam zbyt wiele czasu, żeby się udzielać w miejscach takich jak te. W pewnym momencie postanowiłam zmienić coś w swoim życiu. Odeszłam z korporacji i z reportażu Uwagi! dowiedziałam się, że istnieje taka fundacja we Wrocławiu, zaczęłam ją obserwować i poczułam, że chcę dołączyć. Dołączyłam i przepadłam, jestem codziennie – przyznaje pani Ula.
- Dzisiejsza sytuacja wymusiła to, że ludziom trzeba pomagać. Często jest tak, że ci ludzie nie mają co jeść. Nauczeni są, że trzeba spłacać kredyty, bo to jest ważne, a jak nie zapłacą, to stracą dom czy samochód. I później głodują – mówi Jan Piontek, szef fundacji "Weź Pomóż".
- Ludzie mówią nam, wprost, że nie mają za co żyć. Nie mają na podstawowe opłaty, czasami wstydzą się poprosić nas o jedzenie, ale przychodzą w dziurawych butach – dodaje pani Ula.
Depresja
Z przedstawicielami fundacji „Weź Pomóż” pojechaliśmy do Doliny Baryczy, niedaleko Milicza. Wolontariusze po raz drugi chcieli zawieźć potrzebne produkty czteroosobowej rodzinie, u której pojawił się problem głodu.
- Jak poopłacam wszystkie pożyczki, rachunki i wykupię leki, to zostaje mi czasem 100 zł, a czasem nawet tyle nie zostaje – mówi pani Elżbieta. I dodaje: - Nie było co zjeść, jak to się mówi, co włożyć do garnka i kładliśmy się głodni spać i wstawaliśmy głodni.
- Upokarzające było dla mnie, jak chodziłam z mamą żebrać – przyznaje Liwia, córka kobiety.
- A co? Miałam patrzeć jak dzieci są głodne? – tłumaczy pani Elżbieta.
- Człowiek prosił o parę groszy, żeby coś zjeść – mówi Liwia.
Syn pani Elżbiety próbował popełnić samobójstwo.
- Ludzie nagle orientują się, że nie domyka im się domowy budżet, co oznacza, że w pewnym momencie muszą wybrać albo ratę kredytu i opłaty albo jedzenie czy leki. I pojawiają się objawy depresji i lęku. Jeżeli ci ludzie nie zgłoszą się po pomoc … trzeba sobie zdawać sprawę, że depresja jest chorobą śmiertelną, bo prowadzi do samobójstwa – mówi dr Ewa Krawiecka-Jaworska.
Potrzebujących przybywa
- Zauważyliśmy, że ludzie, którym pomagamy, wolą dania, które mogą przygotować w bardzo szybki sposób, bez konieczności długiego gotowania, bo słyszymy, że na przykład nie mają pieniędzy na gaz. Dlatego zależy nam na tym, żebyśmy mogli włożyć do paczek produkty, które szybko przyrządzą – tłumaczy pani Ula.
- Przybywa ludzi. Kiedyś było nas chyba 300, a teraz słyszałam, że jest nawet 1000 – mówi pani Wioletta, którą spotkaliśmy w kolejce po żywność.
Coraz częściej też mówi się o konieczności rezygnacji z niektórych rzeczy.
- Jeżeli ktoś na przykład wziął kredyt na mieszkanie – 400 tys. zł, to płacił miesięcznie 1,5 tys. zł, a dzisiaj 2,9 tys. zł. Cała jedna wypłata idzie na spłatę kredytu. Ostatnio musieliśmy sprzedać samochód, żeby było na bieżące wydatki – mówi pan Marek.
- Mamy dwójkę dzieci, trzecie jest w drodze. Zastanawialiśmy się nad sprawieniem przyjemności dzieciom i pojechaniem na wakacje, ale z tymi wakacjami trzeba się postarać, żeby znaleźć coś taniego albo na krótszy termin albo jednak zrezygnować z nich – dodaje mężczyzna.
Na twarzach ludzi widać skrępowanie
Coraz więcej osób zgłasza się też do ośrodków pomocy społecznej.
- Ci, którzy do tej pory nawet dobrze sobie radzili, osoby pracujące, będące na etacie, zgłaszają niepokój, bo nie wiadomo, jak się rozwinie sytuacja. Kredyty doprowadzają ludzi do sytuacji skrajnych. Przychodzą do nas, płaczą, pytają jak sobie poradzić – mówi Anna Kędziora-Kanik z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Kuślinie. I dodaje: - Na dzisiaj do grupy najbardziej dotkniętej trudnościami należą osoby, które pomimo świadczeń rentowych czy emerytalnych, nie są w stanie zaspokoić swoich własnych potrzeb bytowych. Często przekraczają nasze kryteria zgodne z ustawą o pomocy społecznej, a jednak ich środki finansowe nie wystarczają, żeby kupić leki czy zapłacić czynsz.
- Na twarzach ludzi, którzy do nas przychodzą, na początku rysuje się skrępowanie, często wstyd, a potem jest już wdzięczność i ulga. Ulga to jest wyraz twarzy, który najczęściej tutaj widzę. Wydaje mi się, że ci ludzie przychodząc do nas są chyba najbardziej wdzięczni za to, że ich nie oceniamy. Traktujemy wszystkich równo – mówi pani Ula.
- Widzimy cały czas tendencję rosnącą. Rozmawiamy z przedstawicielami sklepów, czy dużych supermarketów, z którymi współpracujemy i oni nam mówią, że w przyszłym miesiącu wszystko podrożeje. Produkty, które nas najbardziej interesują, czyli konserwy i kasze podrożeją o 100 procent, więc oznacza to dla nas duży problem i jestem przekonana, że ta kolejka się wydłuży – kwituje kobieta.