"Mówił: ufaj, zaufaj". Uwierzyli oszustowi, mieszkają w ruderach

TVN UWAGA! 4278749
TVN UWAGA! 221988
Tuż przy granicy polsko-niemieckiej powstała osada, w której mieszkają niesamodzielni życiowo ludzie. Wszyscy mieli podstępem zostać pozbawieni swoich mieszkań we Wrocławiu i przesiedleni na odludzie przez tajemniczego Krzysztofa P. Kilkadziesiąt osób miało mieszkać w starym, zniszczonym bloku pośród pól i lasów. Gdy zaczęliśmy sprawdzać tę historię, prawda okazała się jeszcze bardziej wstrząsająca.

Potok to maleńka osada przy samej granicy z Niemcami. Do końca lat 90. miejscowość zamieszkiwali wojskowi z pobliskiego magazynu amunicji. Kiedy opuścili wieś, budynki zaczęły popadać w ruinę. Wtedy za bezcen mieszkania kupować zaczął Krzysztof P.. Lokale warte były ok. 2 tys. zł każdy, a ich stan był tak zły, że ich remont w ogóle się nie opłacał. To tam 10 lat temu zaczęły tam trafiać pierwsze ofiary Krzysztofa P.

25 oszukanych

Jak się dowiadujemy, osób oszukanych przez Krzysztofa P., a następnie przesiedlonych do Potoku, było około 25 osób.

- Zostały zameldowane - część na swoich, część na kupionych przez inne osoby mieszkaniach - mówi Ryszard Klisowski, wójt gminy Przewóz, na której terenie leży Potok. W tej chwili na terenie miejscowości pozostało kilkanaście oszukanych osób.

Jak wynika z naszych informacji, Krzysztof P. wyszukiwał osoby bezradne życiowo. Przejmował od nich mieszkania często zlokalizowane w samym centrum Wrocławia, warte kilkaset tysięcy złotych, a następnie pozostawiał bez środków do życia w osadzie, gdzie nie ma jakichkolwiek szans na znalezienie pracy. Skazywał przesiedlonych na samotną egzystencję w złych warunkach, bez ciepłej wody, bez ogrzewania.

"Zaufałem mu"

Wśród osób oszukanych przez Krzysztofa P. znaleźli się Marianna Doleżek i jej nieżyjący już konkubent.

- Wie pan, jaka tu była ruina? Ja tutaj siedziałam tydzień i płakałam - wspomina przeprowadzkę pani Marianna. W jaki sposób Krzysztof P. pojawił się w życiu jej partnera, kobieta nie potrafi jednak powiedzieć. - Nie było mnie w domu. Jak przyszłam to on już był. Siedzieli, rozmawiali, że on to mieszkanie odkupi, spłaci zadłużenie, a w zamian załatwi to mieszkanie właśnie tutaj - mówi. Pamięta jednak, że 39-metrowy lokal przy ul. Szpitalnej we Wrocławiu wyceniony został na 450 tys. zł. - Rozmawiał, jakieś tam grosze mu dawał, wódkę przywoził. Był trzy-cztery razy w tygodniu! - wspomina i dodaje, że mężczyzna obiecał oddać parze 45 tys. w gotówce. - Z tego co wiem, to dał może 10 tys. On tu wszystkich pooszukiwał - mówi.

Podobna jest historia Henryka Pająka, który także miał długi i do którego także zapukał Krzysztof P. - Propozycję taką dostałem, żeby się wyprowadzić - mówi. Mieszkanie, którego był właścicielem, miało dwa pokoje, kuchnię i łazienkę. - Nie wyrabiałem z pieniędzmi, zadłużyłem się. Zaoferował mi ileś tysięcy, że wyjdę na czysto i jeszcze będę miał pieniądze - opowiada i dodaje, że Krzysztof P. "wszystko załatwiał. - Bez przerwy mówił: "ufaj, zaufaj" i takie tam pierdoły. Zaufałem mu - mówi. Pan Henryk należnych mu pieniędzy jednak nie zobaczył.

Podobnie mieszkanie stracił kolejny mężczyzna - nie chce pokazywać swojej twarzy. Lokal, którego był właścicielem, miał niemal 60 metrów, znajdował się w okolicach Rynku i wart był 430 tys. zł. - Sprzedał je P. - mówi dziennikarzowi UWAGI!. - Miałem dostać kawalerkę i ekwiwalent jakiś taki. Różnicę w cenie - wspomina. Mieszkanie, które obiecał mu Krzysztof P., nie miało jednak znajdować się w Potoku, ale na peryferiach Wrocławia. Do przygranicznej wsi trafił "tymczasowo, na trzy miesiące". Mieszka tu już od ponad pięciu lat.

Krzysztof P. pozostaje zagadkową postacią, nikt nie ma jego zdjęcia czy adresu. Od części osób, których mieszkania przejął, nie odbiera telefonów. Jednemu z naszych rozmówców co tydzień wysyła jedynie - w ramach spłaty zobowiązań - po 100 zł. Resztę pieniędzy obiecuje zapłacić. - Zarzeka się na pamięć matki, braci i tak dalej, że do końca roku już ze mną sprawę rozwiąże - mówi mężczyzna.

Skąd zdobywał informację?

Co ciekawe, Krzysztof P. do swoich ofiar trafiał, mając już komplet informacji o ich zadłużeniu.

- Zaraz po śmierci ojca się pojawił. Ja go nie szukałem - mówi nasz rozmówca i przyznaje, że jest alkoholikiem. - Byłem w tragicznej sytuacji. On mnie tak pilnował, jak kwoka swoje kurczaki. Nikogo do mnie nie dopuszczał - wspomina. - Takich ludzi, jak mieli zadłużenia, przychodził i namawiał - mówi pani Marianna. Skąd Krzysztof P. miał informacje o kłopotach finansowych obcych ludzi? Tego nie wiadomo. Nasi bohaterowie przypuszczają jednak, że w uzyskaniu informacji pomagały spółdzielnie mieszkaniowe, na terenie których znajdują się przejęte lokale. Teren działania Krzysztofa P. obejmował kilka takich spółdzielni. Gdy jednak w jednej z nich próbujemy z kimś na ten temat porozmawiać, nikt sprawy komentować nie chce. - Przykro mi bardzo, pani prezes nie udzieli żadnych informacji - słyszymy od pracownicy.

Czy uda się porozmawiać z samym zainteresowanym, Krzysztofem P.? O tym w UWADZE! w czwartek.

podziel się:

Pozostałe wiadomości