Dzieci opowiadają naszej reporterce, jak je zastraszano, wyzywano, bito. Takie piekło przeżywają tu od lat. - Z tymi dziećmi zawsze są problemy. Uruchomimy specjalistyczną procedurę - słyszmy od szefowej PCPR, które kontroluje placówki - Tatiany Naumann - prywatnie koleżanki matki zastępczej. - Znamy się od urodzenia. Nie wyrzeknę się tej znajomości! - unosi się dyrektorka PCPR.
"Znęcają się nad nami fizycznie i psychicznie"
Opiekę zastępczą ustanowiono po to, by dzieci, którym dobrego domu nie są w stanie zapewnić biologiczni rodzice, odnalazły spokój, miłość, bliskość w rodzinie, a nie w domu dziecka.
To, co zgotowano im w Sucuminie i Starogardzie Gdańskim, okazało się być prawdziwym piekłem. - Znęcają się nad nami fizycznie i psychicznie. Baliśmy się o tym powiedzieć, bo mówią, że mają wielkie znajomości nawet w sądzie i PCPR-ze i nie mamy z nimi szans - opowiadają nam wychowankowie tych placówek.
Historie, jakie przedstawiają z detalami reporterce UWAGI! Edycie Krześniak, przerażają. - Chłopak nie chciał robić pompek, dlatego został porażony paralizatorem, kopany w żebra, uderzony w twarz pięścią. Wtedy podbiegł inny chłopiec i powiedział: "Tak nie będzie! Nie będzie znęcania się nad młodszymi!. I dostał od pana Leszka w twarz - opowiada jedna z wychowanek. I stanowczo dodaje: - Mówią nam, że nikt nas nie chce, dlatego tu jesteśmy. Że wszyscy wiemy, jakimi jesteśmy złymi dziećmi. Że nie da się nas inaczej wychować, dlatego używają w stosunku do nas przemocy. Anię, która chorowała na bulimię, wyzywali, że jest gruba i brzydka. Pytali, jak może patrzeć w lustro. "Ty jesteś k...wą, jesteś pop...dolona". Od szmat dziewczyny wyzywają, nawet te małe, które mają po siedem lat. Mówią, że jest się zwykłym gównem, do niczego się nie nadaje, że jest się niczym. Że rodzice mogliby nas zabić, bo nie ma z nas żadnego pożytku - wylicza dziewczyna.
"Obcy ludzie mnie biją!"
Placówkę Opiekuńczo Wychowawczą typu rodzinnego w Sucuminie prowadzi małżeństwo, które ma też drugi dom w Starogardzie Gdańskim. Ogółem mają pod opieką 24 dzieci po różnych przejściach. Jedna z dziewcząt została odebrana biologicznej mamie, bo ta nadużywała alkoholu. - W domu może miałam źle, bo mama piła, ale nigdy w życiu mnie nie uderzyła! A obcy ludzie mnie biją! Byłam duszona! - mówi nam dziewczyna.
Twierdzi, że w drugiej placówce, prowadzonej przez to samo małżeństwo, dzieci są bite kablami. - Nawet te najmłodsze! - mówi dziewczyna. Dodaje, że tutaj, w domu w którym mieszka, na co dzień opiekunów nie ma wcale. - Przyjeżdżają, kiedy coś zrobimy, żeby nas opieprzyć, czy nam wlać - mówi bez ogródek. Nastolatka okaleczała się i dlatego - jak mówi - trafiła do szpitala psychiatrycznego. – Zamknęłam się w sobie, nie chciałam o niczym mówić. Ale to przecież nie oznacza, że od razu miałam zostać zamknięta! - mówi. Dziewczyna opowiada nam też, że przez cały czas dostaje teraz leki psychotropowe. - Dlatego, że byłam w szpitalu psychiatrycznym - przekonuje. Podkreśla też, że nigdy nie umożliwiono jej spotkania z psychologiem.
Dzieci skarżą się też na fatalne jedzenie. - Kupują bardzo dużo pasztetu i zostawiają nam to na dwa tygodnie. Mówią, że dopóki tego nie zjemy, niczego
Relacje dzieci są wstrząsające. Normą w placówce jest to, że dziećmi zajmują się byli wychowankowie, teraz pracujący na czarno. Odkąd dzieci wróciły z wakacji mają zakaz rozmowy z obcymi.
"Było im na rękę, że zabieramy dzieci"
Wszystko dlatego, że latem ich losem zainteresowali się Małgorzata i Rafał Słotkowscy, przypadkowi ludzie, którzy spędzali w tym samym miejscu co dzieci urlop.
- Jak był stosunek opiekunów do dzieci? - pytamy Słotkowskich.
- Żaden. Było im na rękę, że zabieramy dzieci, bo mieli je z głowy - odpowiada pan Rafał. Małżeństwo zabrało dzieci na grzyby. Opowiadają, że dzieci dosłownie pochłaniały przyrządzoną potem jajecznicę. Pani Małgorzata miała łzy w oczach. - A mnie ręce opadły! Bo dziewczyny zapytały, czy mamy cokolwiek, żeby mogły to "schomikować" na później. Mieliśmy plastikowe woreczki, więc one to wszystko do nich spakowały i wyniosły ze sobą - relacjonuje pan Rafał.
TVN UWAGA! 1558973
Niepokojące zjawiska w domu dziecka zaobserwował także jeden z wychowawców, którego zatrudniono na miesiąc do placówki w Sucuminie. To on powiadomił o patologiach Rzecznika Praw Dziecka, który wszczął kontrolę. Od byłych wychowanków wiemy, że kilkukrotnie sygnalizowali, że w placówce działo się źle.
Problemy wychowawcze?
Co na ten temat ma do powiedzenia dyrektorka PCPR, które powinno kontrolować placówki? - Z dziećmi są systematycznie przeprowadzane rozmowy. A z tymi, które do państwa dzwoniły rozmawialiśmy indywidualnie, bo te dzieci mają różne problemy: typu wychowawczego, typu tego, że są objęte specjalistyczną pomocą medyczną. Problemy z tymi dziećmi są zawsze! One opowiadają różne rzeczy. Zgłaszają różne sytuacje - mówi nam Tatiana Neumann.
Nasza reporterka wylicza: kopanie, używanie w stosunku do dzieci paralizatora, bicie, wkładanie głowy dziecka do ubikacji. – To są poważne zarzuty i będziemy to sprawdzać. Uruchomimy procedury. Ani do mnie, ani do psychologów, koordynatorów, nikt nie zgłaszał takich sytuacji... - przekonuje pani dyrektor.
- Nigdy? – dopytuje reporterka UWAGI!
- Osobiście nie.
- No to ja pani zacytuję: "Nie jesteś święty, pilnuj się, żeby sprawy zostały między nami, ja ci jestem w stanie pomóc, jeśli nie będziesz srał w swoje gniazdo. Nie można tak robić". To są pani słowa w momencie kiedy chłopiec w 2012 roku przyszedł tutaj i mówił, co się tam dzieje! - cytuje nasza dziennikarka!
- Tamta sprawa została rozwiązana! To nie był chłopiec! On po prostu oskarżył mnie! - próbuje się bronić Neumann. I przekonuje, że nie są to prawdziwe słowa.
- Nagranie z 2012 roku też? - dopytuje nasza reporterka.
- Ja go nie słyszałam - odpowiada Neumann. Po czym dodaje: - Uważam, że jest zmanipulowane!
"Z tą panią znam się od urodzenia"
Kiedy reporterka UWAGI! dopytuje o relacje łączące panią dyrektor z matką zastępczą, Neumann prosi o chwilę przerwy, bo - jak mówi - ma problemy z oddychaniem. Po przerwie oświadcza: - To jest rodzina, która prowadzi u nas dwie placówki opiekuńczo-wychowawcze, typu rodzinnego. Nie łączą nas żadne koligacje.
Po czym dodaje: - Z tą panią znamy się od urodzenia. To jest moja koleżanka i nie wyrzeknę się tej znajomości nawet, jeśli państwo o to bardzo proszą!
Czy szefowa PCPR słyszała o tym, że dyrektor placówek ma problem alkoholowy i pije przy dzieciach? - Przy mnie nigdy nie było takiej sytuacji! - stwierdza Neumann.
Na koniec okazuje się, że problem, jaki aktualnie występuje w obu domach, spowodowała nasza redakcja. - Zorganizowałam pomoc psychologów dla dzieci, z tego względu, że państwa wizyta spowodowała u nich duży stres. Dzieci płaczą, że będzie zamykane ich miejsce rodzinne! - oświadcza pani dyrektor.
Dyrektor placówki nie chciał z nami rozmawiać przed kamerą. Na nasze pisemne pytania odpowiedział, że wszystkie zarzuty są nieprawdziwe. Twierdzi, że w żadnej placówce nigdy nie stosowano przemocy.
Trzy godziny po wizycie naszej reporterki, adwokat reprezentujący dyrektorkę PCPR-u powiadomił nas, że sprawę skierowali do prokuratury i sądu rodzinnego. Jeszcze tego samego dnia dzieci opuściły placówkę i w większości trafiły do drugiego ośrodka prowadzonego przez tych samych ludzi.