Brutalnie zamordował swoich rodziców. "Nie było co ratować"

TVN UWAGA! 226883
Model, niewielka wieś na Mazowszu. To tam przed tygodniem rozegrał się rodzinny dramat. 50-letni mężczyzna w sobotni poranek zamordował siekierą oboje swoich rodziców. Jak się okazało, od dawna bała się go cała okolica. Dlaczego doszło do tej makabrycznej zbrodni?

Do zbrodni doszło w domu, w którym Ireneusz S. zamieszkiwał wraz ze swoją konkubiną, rodzicami i ciotką. Mężczyzna od wielu lat przyjmował silne leki.

"Zrobiłem to", "zabiłem ich"

- Zobaczyliśmy Ireneusza stojącego z psem na skrzyżowaniu. Zauważyliśmy, że ma ręce zakrwawione - mówi Adrian Ciećwierz, mieszkaniec wsi, w której doszło do mordu. - Pytamy się: "co ty Irek zrobiłeś?", a on powiedział: "zrobiłem to, zrobiłem to...". "Co zrobiłeś?". "Zabiłem ich" - wspomina rozmowę pan Adrian. Zaraz potem znalazł przy studni zakrwawioną siekierę, a następnie - już w domu - zwłoki dwojga starszych ludzi.

- Leżeli w łóżku. Głowa jego ojca była zmasakrowana, a głowa matki była oddzielona od tułowia. Raczej nie było co ratować - mówi pan Adrian.

Policja, która przybyła na miejsce, od razu zatrzymała domniemanego zabójcę. - W chwili zatrzymania był spokojny, nie stawiał oporu, był trzeźwy - mówi Dorota Słomkowska z Komendy Powiatowej Policji w Gostyninie i dodaje, że funkcjonariusze zabezpieczyli też prawdopodobne narzędzie zbrodni - siekierę.

"Ja bym była pierwszą ofiarą"

Jak twierdzą sąsiedzi Ireneusza S., mężczyzna był chory na padaczkę, według niektórych miał "żółte papiery". Jak podkreślają, mężczyzna budził postrach we wsi. - Nieraz jak go padaczka złapała na drodze i ktoś chciał pomóc, to zaraz oberwał od niego lanie. Jak wstawał, to kto był pod ręką, to by zabił - mówi Bogdan Wojciechowski, sąsiad podejrzanego o morderstwo. Jak dodaje, Ireneusz S. bił też swoją rodzinę. - Matka najmniej dostawała - mówi.

- Dopóki nie poznał swojej konkubiny, brał leki. To był normalny człowiek. Na 99 procent to jest wina tej kobiety - uważa pan Adrian i dodaje: - Ona przyszła, zaczęły się popijawy, alkohol...

Obecnie konkubina Ireneusza S. mieszka w domu swojej siostry w sąsiedniej miejscowości. Postanowiliśmy z nią porozmawiać.

- Dostał czterech ataków w nocy. Przy tym czwartym, nad ranem, coś mu odbiło, złapał mnie za bluzkę i zaczął szarpać. Dobrze, że się wyrwałam, że ta bluzka się przerwała. Kazał mi skoczyć do studni, zaczął mnie dusić - wspomina z łzami w oczach kobieta i dodaje, że zaraz potem udało jej się ukryć, a potem uciec na drogę. Jak przypuszcza, gdyby nie to, już by nie żyła. - Dobrze, że uciekłam, bo ja bym była pierwszą ofiarą - mówi.

- Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Miał te ataki, ale nie był agresywny - twierdzi kobieta. Jak utrzymuje, przez pewien czas udawało jej się pilnować, żeby mężczyzna brał leki. - Na koniec, jak już zaczął sobie popijać, szykowałam mu te leki... ja myślałam, że on je bierze... po prostu mnie oszukiwał - przyznaje kobieta i wciąż powtarza, nie miała powodów, by bać się swojego partnera.

Nie było zawiadomień

Jak się okazuje, Ireneusz S. był już wcześniej karany, ale tylko za przestępstwa przeciwko mieniu, nigdy przeciwko zdrowiu i życiu. - Nie było takich zawiadomień - mówi Iwona Śmigielska-Kowalska z płockiej prokuratury okręgowej. Podobnie żadnych zawiadomień co do agresywnego zachowania się mężczyzny nie mieli policjanci. - Jeżeli nie wpływają do nas zgłoszenia o zagrożeniu, wówczas nie możemy podejmować żadnych działań. Nie było wcześniej interwencji w tej rodzinie - mówi.

Jeżeli okaże się, że Ireneusz S. w chwili zabójstwa był poczytalny, resztę życia może spędzić za kratami. - Podejrzany nie przyznał się, powiedział że nic nie pamięta - mówi Iwona Śmigielska-Kowalska.

Iwona Śmigielska-Kowalska

podziel się:

Pozostałe wiadomości