Co dzieje się z końmi z Morskiego Oka?

TVN UWAGA! 202068
Przeciążone, chore, źle traktowane - taki zdaniem organizacji prozwierzęcych jest los koni pracujących na drodze do Morskiego Oka. Właściciele koni twierdzą, że jest inaczej: dbają o zwierzęta, przestrzegają czasu ich pracy i limitu liczby osób przewożonych fasiągiem. Zapewniają, że swój wiek "emerytalny" konie spędzają pracując w gospodarstwach agroturystycznych.

Przedstawiciele Międzynarodowego Ruchu na Rzecz Zwierząt Viva! wyrywkowo sprawdzili kilka adresów gospodarstw, do których według zapewnień fiakrów trafiło kilkanaście koni wycofanych z Morskiego Oka. Wyniki poszukiwań zszokowały obrońców praw zwierząt.

Okazało się, że w dobrym stanie i żywego znaleźli tylko jednego konia. Nadal pracuje, ale znacznie lżej, prowadząc małą bryczkę. W kilku przypadkach nowy właściciel nie wiedział, że koń wcześniej pracował w rejonie Morskiego Oka. Los innych zwierząt jest nieznany. - Podejrzewamy, że pozostałe konie trafiły do pośrednika, który szybko sprzedał je do rzeźni - mówi Superwizjerowi Anna Plaszczyk z Vivy!

Z danych Polskiego Związku Hodowców Koni, do których udało się dotrzeć Fundacji Viva!, wynika, że w ciągu jednego roku z 300 koni pracujących na trasie do Morskiego Oka wymienianych jest średnio ponad 60.W zeszłym roku z 66 oficjalnie wycofanych zwierząt 8 koni bezpośrednio od fiakrów trafiło na ubój. Fiakrzy twierdzą, że na rotację koni wpływa przede wszystkim charakter zwierząt i warunki pracy, a nie przemęczenie.

Śmierć na drodze

O sytuacji zwierząt pracujących na drodze do Morskiego Oka zrobiło się głośno w lipcu 2009 roku, kiedy turysta nagrał film pokazujący umierającego konia Jordka. Film trafił do sieci, a organizacje prozwierzęce rozpoczęły wieloletnią kampanię mającą na celu zlikwidowanie transportu konnego na tej trasie. Trzy lata później ktoś zrobił zdjęcie innego konia, leżącego na drodze.

- Cygon nie umarł na trasie, ale z dokumentów wynika, że nie żył już dzień później. Kolejny koń, Jawor, przewrócił się na trasie ze względu na arytmię i blok serca. Na szczęście przeżył ten upadek i został wykupiony przez przystań Ocalenie, tam żył jeszcze pół roku, leczenie nie przyniosło żadnych rezultatów. I ostatnim koniem, który zmarł na trasie to jest koń Jukon. I to jest 2014 rok, sierpień - powiedziała Superwizjerowi Anna Plaszczyk.

Władze Tatrzańskiego Parku Narodowego twierdzą, że podjęły działania, aby polepszyć warunki pracy koni ciągnących wozy na trasie do Morskiego Oka. Kilka razy zmieniano regulamin przewozów: zmniejszono liczbę osób na wozie z ponad 20 do 12, wprowadzono obowiązkowe badania dla koni na początku sezonu, postoje, pojenia, czy zakaz kłusu pod górę.

- Wykonujemy tutaj trochę rolę arbitra i staramy się pogodzić, dwa kompletnie rozbieżne - moim zdaniem - w tej chwili cele. Z jednej strony cele głównie komunikowane przez Fundację Viva!, czyli likwidację transportu konnego w Morskim Oku, ale z drugiej strony mamy fiakrów, którzy chcą tam zarabiać na drodze do Morskiego Oka – mówi Szymon Ziobrowski, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego.

Konflikt narasta

Konflikt pomiędzy pracującymi na trasie do Morskiego Oka fiakrami a obrońcami praw zwierząt nasila się z roku na rok. Cezary Wyszyński, prezes Międzynarodowego Ruchu na Rzecz Zwierząt Viva!, uważa, że kompromis jest nierealny. - Fundamentalnie różnimy się z fiakrami w podejściu do zwierząt. Dla nas sytuacja, w której w jakiś biznes jest wpisana śmierć koni i tak naprawdę często eksploatowanie ich ponad wszelkie normy, to jest coś, czego nie możemy zaakceptować - mówi Cezary Wyszyński.

Fiakrzy są oburzeni i broniąc się przed opinią publiczną mówiąc, że dbają o zwierzęta, a konie, które padły na tej trasie z przyczyn naturalnych, a nie z przemęczenia. - Jak można powiedzieć, że ja jestem rzeźnikiem, czy mordercą koni? Prowadzę działalność gospodarczą i jeżdżę na szlaku do Morskiego Oka. Jaki ja jestem morderca, albo rzeźnik? - mówi Stanisław Chowaniec, prezes Stowarzyszenia Przewoźników do Morskiego Oka. Tymczasem Jan Czernik, były fiakier, z którym spotkała się nasza dziennikarka, nie pozostawia złudzeń: fiakrzy będą bronić swojej pracy, bo przynosi im ogromne zyski. Mówi, że gdy woził turystów do Morskiego Oka, w sezonie zarabiał nawet trzy tysiące złotych dziennie. Stracił przyznawaną przez Tatrzański Park Narodowy licencję, gdy okazało się, że przewozi więcej osób niż pozwalaj na to przepisy.

Sąd rozstrzygnie spór?

Sprawa koni z Morskiego Oka trafiła też już do sądu. Fiakrzy pozwali obrońców praw zwierząt twierdząc, że są pomawiani o znęcanie się nad końmi, którymi wożą turystów do Morskiego Oka. Domagają się przeprosin oraz 244 tysięcy złotych zadośćuczynienia.

W pozwie twierdzą, że działacze naruszają ich dobra osobiste i "wprowadzają w błąd społeczeństwo, bo fiakrzy uczciwie wykonują pracę zarobkową".- Najtrudniejsze dla mnie jest to, że my jeszcze z pięć lat posiedzimy na tych salach sądowych. Ja mam nadzieję, że sąd rozstrzygnie to wszystko na korzyść zwierząt. Tylko w ciągu tych pięciu lat, statystycznie, formalnie, furmani wymienią trzysta koni, tych koni ja już nie uratuję. Nie mam na to żadnego wpływu. Chociaż robię co w mojej mocy, to ja ich nie uratuję. - mówi Anna Plaszczyk z Międzynarodowego Ruchu na Rzecz Zwierząt Viva!

podziel się:

Pozostałe wiadomości