Pani Maria ze Starej Wsi pod Grójcem jest byłą nauczycielką. Kobieta przez kilkanaście lat trzymała w domu kilkadziesiąt psów. Zwierzęta i ich opiekunka żyli bez wody, prądu i ogrzewania. Psy praktycznie nigdy nie były wyprowadzane na powietrze. Zamknięte w czterech ścianach rozmnażały się i zdychały wśród swoich odchodów oraz tego, co ich właścicielka przyniosła ze śmietnika. - Pies wymiotował odchodami i torebką foliową. One prawdopodobnie jadły torebki foliowe, bo pachniały jedzeniem. To jest tragedia. Odchodów jest na półtora metra. Człowiek się po tym ślizga – mówi Ewa Biedrzycka, właścicielka przytuliska Barnaba w Nowej Wsi. Urzędnicy gminy i służby sanitarne doskonale wiedzą, co dzieje się w Starej Wsi. Mimo to nie potrafią rozwiązać problemu. - Ta sprawa z 10 lat na pewno się ciągnie. Nie znaleźliśmy rozwiązania. Próbowaliśmy i my i ośrodek pomocy społecznej. Jest to prywatne mieszkanie. Można tam trzymać psy. Nie jest określone, ile psów. Sanepid przyjeżdża nie jest wpuszczany do środka – twierdzi Andrzej Małachowski, wójt gminy Belsk Duży. - Czytając protokół sprzed 12 lat, ten problem już był. Jest tam wójt, jest policja. Trzeba tę panią zabrać siłą i wyczyścić mieszkanie. Ale to nie sanepid. Sanepid tak naprawdę nic nie może – uważa Jolanta Podlińska – Matysiak, powiatowy inspektor sanitarny w Grójcu. Losem psów zainteresowali się dopiero pracownicy pogotowia i straży dla zwierząt oraz właścicielka jednego z przytulisk pod Warszawą. W ciągu kilku dni odwiedzili dwukrotnie panią Marię. Powołując się na przepisy o ochronie zwierząt, w asyście policjantów, odebrali jej psy. Sprawą dręczenia psów zajęła się policja. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożyli pracownicy straży dla zwierząt. Ale pani Maria jest przekonana, że doskonale opiekowała się swoimi psami. - Ja zaprzeczam, że one były w złym stanie. One miały błyszczącą sierść. Jeden był tylko chudy, ale to był pies takiej urody jak hart. Kocham swoje psy. Nie miałam ich za dużo. Jak dla psa, to były dobre warunki. Co ja mogę zrobić, nie mając żadnej dotacji? Na ulicy grozi im śmierć. U mnie nie były głodne. Karmiłam je tym, co mi się udawało zdobyć – tłumaczy Maria B., właścicielka psów. Psy ze Starej Wsi trafiły do kilku schronisk. Najwięcej do Barnaby w okolicach Warki. Tam powoli dochodzą do siebie i czekają na adopcję. - Część z nich nie podchodzi do człowieka. Bardzo się boją, gdy się podchodzi do kojca. Wszyscy boją się, ze sytuacja może się powtórzyć – mówi Ewa Biedrzycka, właścicielka przytuliska Barnaba w Nowej Wsi.