U mieszkańców bloku należącego do spółdzielni mieszkaniowej "Odlewnik" nie działają kaloryfery, kuchenki, a z kranów płynie tylko zimna woda. Wszystko za sprawą zatkanych przewodów kominowych, które nie zapewniały prawidłowej wentylacji. Co najmniej od czerwca mieszkańcy narażeni byli na zatrucie tlenkiem węgla. Teraz temperatura w ich lokalach to 10-15 stopni. By mocniej się zagrzać, owijają się w koce, ubierają w kurtki i grzeją mieszkania piecykami elektrycznymi.
"Któregoś dnia obudziłam się półprzytomna"
- Wielokrotnie każdy z nas chodził indywidualnie do spółdzielni z informacją, że jest brak wentylacji... nie powinno tak być przy ogrzewaniu gazowym. Pani prezes mówiła, że wszystkie dokumenty ona ma w porządku - mówi Janina Krajewska, która teraz żyje bez ogrzewania i ciepłej wody.
O tym, że niesprawne instalacje kominowe mogą być niebezpieczne, przekonali się państwo Grodziccy. Już dwa lata temu pani Dorota podtruła się tlenkiem węgla. Musiała interweniować straż pożarna i pogotowie. Wtedy jednak władzom spółdzielni nie dało to do myślenia.
- Któregoś dnia obudziłam się półprzytomna. Kiedy wstałam, to się przewracałam - wspomina Dorota Grodzicka i dodaje, że jej mąż zgłosił sprawę na policję, następnie wezwana została straż pożarna i pogotowie. - Było wietrzenie całościowe. Powiedziano nam, że to była wina pieca, ale był pan z serwisu, który stwierdził, że piec jest dobry. Spaliny cofały się do wnętrza mieszkania - mówi.
- Od początku tego bloku tu był problem z kominem. Człowiek był otępiały, osowiały, ból głowy. Od kiedy mamy wyłączony gaz, budzimy się bez bólu głowy - twierdzi Konrad Babiarski.
"Byliśmy bezradni!"
W czerwcu, na żądanie mieszkańców, spółdzielnia przeprowadziła przegląd przewodów kominowych. Protokół nie pozostawiał żadnych wątpliwości: przebywanie w bloku stanowi bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi. Reakcja zarządu spółdzielni była jednak opieszała, dopiero po czterech miesiącach od przeglądu podpisano umowę z firmą kominiarską. Prace nie ruszyły, bo brakowało odpowiednich zgód. Obawiając się o swoje zdrowie i życie, mieszkańcy poinformowali o problemie nadzór budowlany. Ten natychmiast odciął gaz i nakazał remont przewodów kominowych.
- Mieszkańcy mają ogrzewanie indywidualne gazowe, które zostało odcięte na wystąpienie mieszkańców - próbuje tłumaczyć prezes spółdzielni "Odlewnik" w Koluszkach, Anna Deredas. - Wie pani, dlaczego zgłosiliśmy? Bo byliśmy bezradni! Nie robiliście nic! - odpowiada pani Janina, która razem z reporterem UWAGI! jest na spotkaniu w spółdzielni.
- 5 października spółdzielnia zawarła umowę na wykonanie wszystkich pozostałych prac - twierdzi Anna Deredas i jeszcze raz przypomina, że gaz odcięty został na wniosek mieszkańców. - Nawet powiedzieliśmy, że odwołamy się od decyzji, ale wszyscy mieszkańcy powiedzieli: "my nie wyrażamy zgody na żadne odwołania" - twierdzi. Według niej wykonana została "znaczna część" prac.
Odwołanie się od decyzji powiatowego inspektora nadzoru budowlanego zdaniem mieszkańców nie rozwiązuje problemu. Nie chcą żyć w mieszkaniach, gdzie w każdej chwili może wydarzyć się dramat. Jak się dowiadujemy, kominiarze rozpoczęli prace nad udrożnieniem przewodów wentylacyjnych, ale prace mogą potrwać nawet do końca lutego.
- Życzyłabym sobie, żebyśmy mogli święta spędzić normalnie, ale myślę, że jest to nierealne - uważa pani Janina. - A jak będzie tu -20? Nie wiem, co będzie - dodaje.
Mogą grzać, ale z otwartymi oknami
Kilka dni temu kominiarz zgodził się na podłączenie gazu pod warunkiem, że mieszkańcy korzystać będą z kuchenek, ogrzewania i ciepłej wody przy uchylonych oknach. Do czasu zakończenia remontu straż pożarna bezpłatnie zainstalowała u mieszkańców bloku czujniki alarmujące o podwyższonym stężeniu tlenku węgla.