Niespełna rok temu cała Polska współczuła mężczyźnie, który w pożarze domu stracił żonę i czworo dzieci. Wczoraj śląscy policjanci zatrzymali go pod zarzutem podpalenia budynku, w którym przebywała jego rodzina. Jak nieoficjalnie dowiedzieli się reporterzy Superwizjera i Uwagi! TVN motywem zbrodni mogły być pieniądze. Mężczyzna miał poważne kłopoty finansowe, a jego żona była ubezpieczona na wypadek śmierci na dużą kwotę. Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zapowiada, że postawi mężczyźnie zarzut zabójstwa. Grozi za to kara dożywotniego więzienia. W maju zeszłego roku w pożarze domu jednorodzinnego w Jastrzębiu - Zdroju w wyniku zaczadzenia zmarło pięć osób: 41-letnia Joanna i czworo dzieci w wieku od 4 do 18 lat. Z siedmioosobowej rodziny ocalał tylko siedemnastoletni syn Wojciech i 42–letni ojciec rodziny Dariusz P. Mężczyzna początkowo twierdził, że pożar był nieszczęśliwym wypadkiem. Tragedia wstrząsnęła mieszkańcami Śląska, którzy masowo wspierali pogorzelców, prezydent Jastrzębia Zdroju przekazał mężczyźnie dwupokojowe mieszkanie. Sam Dariusz P. mówił w wywiadach, że jego nowym celem w życiu stało się pomaganie potrzebującym.Policja: wypadek? Wykluczone. Jak dowiedzieli się dziennikarze TVN policja dość szybko wykluczyła wersję wypadku jako przyczyny pożaru. Eksperci z zakresu pożarnictwa jednoznacznie wykazali, że budynek został podpalony - równocześnie w sześciu miejscach. Wykazano też, że telefon mężczyzny logował się podczas pożaru w pobliżu domu. Sam Dariusz P. utrzymywał tymczasem, że gdy płonął jego dom przebywał w oddalonym o kilkanaście kilometrów warsztacie stolarskim. Twierdził, że przyczyną pożaru mogło być zwarcie w przedłużaczu, który znajdował się w pomieszczeniu do prasowania. - Z naszych informacji wynika, że Dariusz P. wkrótce zmienił zdanie. Powiedział, że budynek został podpalony. Zeznał, że rzekomy podpalacz wysłał do niego kilka smsów z kondolencjami i przeprosinami za zbrodnię. Policja ustaliła jednak, że to Dariusz P. sam wysyłał do siebie sms-y z dwóch różnych telefonów – mówi Grzegorz Głuszak, reporter Uwagi! TVN. - Domniemany podpalacz miał też wpłacić na konto Dariusza P. kilkadziesiąt tysięcy złotych w ramach rekompensaty za to, co się stało. Kamery na autostradzie zarejestrowały jednak auto Dariusza P. w drodze do Opola, a pracownik banku rozpoznał Dariusza P. jako osobę, która wpłaciła pieniądze na własne konto – dodaje Grzegorz Głuszak. Jak dowiedzieli się dziennikarze TVN Dariusz P. miał długi, ponad 2 miliony złotych. Trzy tygodnie przed wybuchem pożaru wykupił w kilku towarzystwach ubezpieczeniowych polisy na wypadek śmierci swojej i żony. Wkrótce po tragedii zwrócił się do dwóch z nich o wypłatę ponad miliona złotych odszkodowania. Pieniędzy jednak nie dostał ze względu na trwające śledztwo. W rozmowie z dziennikarzami TVN, przeprowadzonej kilka dni przed zatrzymaniem, Dariusz P. stanowczo zaprzeczył jakoby miał coś wspólnego z pożarem. - Byliśmy normalną, szanującą się i kochającą rodziną. Bardzo mi ich brakuje. Ale nie mam żalu do nikogo. Czuję się odpowiedzialny, że jako głowa rodziny i mężczyzna może czegoś nie dopilnowałem - powiedział Uwadze! Dariusz P. Jednocześnie twierdził, że smsy, które otrzymywał, mogły być elementem prowokacji policyjnej. - Wszystko trzeba brać pod uwagę, policja ma różne sposoby pozyskiwania informacji. Wierzę, że profesjonalnie wykonują swoją pracę i dojdą do prawdy – powiedział Uwadze! Dariusz P. Policja przesłuchała także w charakterze świadków obecną partnerkę Dariusza P. i jego 17-letniego syna.