77-letnia pani Władysława mieszkała sama w starej legnickiej kamienicy. Sąsiedzi mówią, że nie wiedzieli, co się u niej dzieje. Staruszka miała córkę, która – jak mówią sąsiedzi – od jakiegoś czasu nie odwiedzała matki. Danuta Domańska, córka pani Władysławy, mówi, że matka miała właściwą opiekę. - Odwiedzałam mamę, nie była zostawiona samej sobie – mówi Danuta Domańska. – W czerwcu ubiegłego roku załatwiłam jej opiekunkę. Prosiłam potem o coraz więcej godzin, bo mama była coraz bardziej niesprawna. Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej wynajął opiekunkę do kobiety – na sześć godzin dziennie. Opiekunka miała dbać o higienę, jej wyżywienie, porządek w mieszkaniu pani Władysławy. Ale jej stan zdrowia z dnia na dzień się pogarszał. Córka w czerwcu wyjechała z Legnicy, na całe lato, by na Wybrzeżu prowadzić interesy. 10 lipca pani Władysława trafiła po raz pierwszy do szpitala. - 17 lipca wróciła w gorszym stanie niż do niego poszła – mówi Urszula Tomczyk, prezes firmy opiekuńczej Gwarant w Legnicy. – W takim stanie pacjentów nie wypisuje się ze szpitala. Pielęgniarka środowiskowa przyszła dwa, trzy razy i powiedziała, że więcej nie przyjdzie, bo pacjentka nie nadaje się do leczenia domowego. Pielęgniarka mówi, że pani Władysława była w bardzo złym stanie – wycieńczona, odwodniona, jej ciało pokryte było licznymi ranami. Pouczyła opiekunkę, jak ma oczyszczać rany, jak zakładać czyste opatrunki. Ale prezes firmy opiekuńczej mówi, że wykracza to poza zakres czynności, jakimi powinna zająć się opiekunka. Dlatego ta wezwała w końcu pogotowie. Lekarz w diagnozie napisał ”starość” i zalecił leczenie pyralginą. - To doraźna pomoc, być może pacjentka w tym czasie odczuwała bóle – mówi Waldemar Engel, dyrektor Pogotowia Ratunkowego w Legnicy. – Lekarz zalecił skierowanie pacjentki do przychodni rejonowej. W przychodni lekarz, jak mówi Alina Krzywoń, dyrektor medyczny ZOZ-u przy ul. Libana w Legnicy, robił, co się da. Co konkretnie, tego pani dyrektor nie potrafiła powiedzieć. W końcu skierował panią Władysławę do szpitala. W sumie przez ostatni miesiąc pogotowie ratunkowe było u pani Władysławy pięć razy, a trzy razy trafiała ona na szpitalną izbę przyjęć. - Na naszych oddziałach pacjenci przebywają od sześciu do dziewięciu dni – mówi Dariusz Dębicki, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Legnicy. – Możemy tylko leczyć, nie możemy się opiekować, za to NFZ nam nie płaci. Panią Władysławą nikt się na dobre nie zajął. Kiedy po raz ostatni trafiła do szpitala 19 sierpnia, była w takim stanie, że lekarze nie mogli jej już pomóc. Po kilku dniach zmarła. Szpital zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. - Chodzi o przestępstwo niesprawowania niewłaściwej opieki przez osobę, na której ten obowiązek ciążył, ze wskazaniem, że może to być rodzina lub MOPS – mówi Liliana Łukaszewicz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Legnicy. – Mamy podejrzenie, że doszło do znęcania się nad kobietą – znęcanie się może polegać na zaniechaniu opieki, karmienia i w ten sposób doprowadzenia do wywołania cierpienia, powstania odleżyn, ran. Legnicka prokuratura sprawdza teraz odpowiedzialność wszystkich zajmujących się panią Władysławą. Działania lekarzy ocenią biegli lekarze. Córka, która, gdy wspomina matkę nie może powstrzymać łez, na pytanie, dlaczego doszło do zaniedbań tak wielkich, że doprowadziły jej matkę do śmierci, rozkłada ręce. - Moja matka była karmiona i pojona non stop noc i dzień – mówi Danuta Domańska, córka pani Władysławy. – Nie wiem, dlaczego jej organizm tak zareagował. Do pewnego stopnia czuję się winna, bo mogłam załatwić mamie hospicjum. Lepiej byłoby, gdybym tak zrobiła.