Zebrała 400 tys. zł na walkę z rakiem. Okazało się, że nie jest chora

TVN UWAGA! 5042433
TVN UWAGA! 316049
- Wesprzyjcie mnie, nie pozwólcie, żebym umarła – prosiła ze łzami w oczach. Historia 40-letniej matki dwójki dzieci zmagającej się z rzadkim nowotworem poruszyła tysiące osób. Jej choroba okazała się fikcją.

W maju ubiegłego roku w sieci pojawiły się dramatyczne apele 40-latki, która prosiła o wsparcie w walce z bardzo rzadkim nowotworem.

- Bez pomocy, bez wsparcia po prostu sobie nie poradzę, nie wyjdę z tego, muszę prosić o pomoc. Błagam. Po prostu nie wyzdrowieję. Ratujecie mi w ten sposób życie. Proszę, jeżeli nie możecie wpłacić, to chociaż udostępniajcie. Może ktoś inny będzie w stanie pomóc – mówiła Agata K.

W publikowanych filmach kobieta opowiadała, że leczy się nierefundowanym, bardzo drogim lekiem, na który jej nie stać.

- Leczenie jest żmudne, bolesne, skutki chemioterapii, naświetleń, leków są bardzo nieprzyjemne. Ale jak chce się żyć, to człowiek zrobi wszystko – mówiła Agata K.

Liczne zbiórki na Agatę K.

Kobieta utworzyła zbiórkę w sieci. Ludzie zaczęli wpłacać pieniądze.

- Był maraton zumby, były zbiórki w kościołach i szkołach. Utworzono specjalną stronę z licytacjami dla tej pani, na której ludzie wystawiali swoje przedmioty – wylicza Justyna Janusz z „Tygodnika Siedleckiego”.

- Zaangażowało się ponad 1300 osób. Odbyło się ponad 500 licytacji. Są licytacje, gdzie przedmioty sprzedano za 500-800 zł - wskazuje Natalia Serementa, organizatorka licytacji dla Agaty K.

Historią pani Agaty zainteresowały się lokalne media.

- Pod koniec maja w naszej gazecie był duży artykuł o tym, że ta pani jest bardzo ciężko chora. Wszędzie mówiła, że jest chora na nowotwór pochwy, że ma przerzuty do pęcherza i wątroby – mówi Justyna Janusz.

Początkowo Agata K. miała potrzebować na leczenie 25 tysięcy złotych, jednak z czasem kwota rosła.

- Co miesiąc pojawiała kolejna potrzeba leku. Ustaliłem z żoną, że będziemy regularnie jakąś kwotę jej przelewać. Ustawiliśmy stałe zlecenie. Myślę, że przekazałem około 2 tys. złotych, bezpośrednio na konto tej kobiety – mówi Piotr Duczek i dodaje: - Bardzo dużo znajomych wpłacało, udostępniali to przez media społecznościowe.

W listopadzie 2019 roku w pomoc kobiecie zaangażowało się siedleckie stowarzyszenie RakOut, które działa na rzecz osób dotkniętych chorobą nowotworową.

- Jako stowarzyszenie nie mogliśmy dać jej pieniędzy. Promowałyśmy ją własnym logo. Może tylko tyle, albo aż tyle. Człowiek, widział, że jest w stowarzyszeniu, czyli zakładał, że została sprawdzona – mówi Katarzyna Błaszkiewicz ze stowarzyszenia RakOut.

Przejęte losem pani Agaty kobiety pomogły nagrać jej profesjonalny film zachęcający do udziału w zbiórce.

- W dzień nagrywania filmu poprosiłyśmy ją o to, żeby przyniosła dokumentację, żebyśmy mogły zobaczyć i potwierdzić to wszystko, o czym mówiła. Nie przyniosła ich, powiedziała, że zostało to gdzieś wysłane, że przyniesie nam następnym razem – przywołuje Justyna Siwonia-Chibowska.

Kobieta miała przekładać dostarczenie dokumentów.

- Cały czas mówiła, że one są gdzieś, a to, że zostały wysłane do fundacji, a to do producenta leków. I tak było z dnia na dzień – mówi Katarzyna Błaszkiewicz.

- Jak założyłam licytację, to na koncie miała ponad 241 tys. złotych. Był też artykuł w lokalnej gazecie, myślałam, że nie muszę tego sprawdzać, bo ktoś zrobił to przede mną – przyznaje Natalia Serementa.

- Każdy myślał, że ten, który był poprzednio, sprawdził dokumenty. Nagle stanął łańcuszek kilku tysięcy ludzi, którzy myśleli, że ten, który pomógł wcześniej, widział dokumenty - mówi Justyna Janusz z „Tygodnika Siedleckiego”.

Część filmów Agata K. nagrywała z dziećmi.

- Każda z nas ma dzieci i w trakcie choroby starałyśmy się je chronić, broń Boże, żeby nie widziały, jak płaczemy, jak się boimy. A to, że wciągnęła dzieci to był „dodatkowy” plus dla niej, z którego miało wynikać, że bardzo tych pieniędzy potrzebuje – mówi Katarzyna Błaszkiewicz.

Pierwsze wątpliwości

Część osób, które pomagały Agacie K. nabrało wątpliwości.

- Moje obiekcje wkradły się, kiedy pojawiła się presja czasu, że coś już dziś musi być zapłacone. Ale nie chciałem narazić się na ostracyzm. Na opinię, że jestem bez serca – mówi Piotr Duczek.

- Pierwsze wątpliwości pojawiły się kilka miesięcy temu. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym, że, mimo że jest ciężko chora, nie wypadają jej włosy. Ona tłumaczyła się tym, że ma czepek chłodzący – dodaje Serementa.

Mimo to kolejne, pełne emocji, apele pani Agaty sprawiały, że strumień pieniędzy cały czas płynął.

- Powiedziała, że na początku stycznia czeka ją operacja, że ma przerzuty na pęcherz i będzie usuwany guz. W dniu operacji napisałyśmy, że jedna z nas jest w Warszawie i chce ją odwiedzić. Operacja miała być o godzinie 11, a koleżanka była o 13. Ona odpisała, że jest już po operacji i wraca do domu. Wtedy zapaliła się czerwona lampka, bo po takiej operacji nikt po trzech godzinach nie wraca do domu. Wieczorem podjechałyśmy do niej do domu zapytać, o co chodzi. Otworzyła teściowa Agaty i zawołała Agatę i słyszałyśmy, że ona biegnie, człowiek po operacji nie biega - mówi Katarzyna Błaszkiewicz.

Po tej wizycie pani Agata opublikowała w internecie wpis, w którym zaatakowała stowarzyszenie.

- Napisała na Facebooku, że została posądzona o oszustwo, że ma dość wszystkiego, że poddaje się i kończy zbiórkę, a 20 minut później edytowała post i wykasowała słowa o tym, że kończy zbiórkę – opowiada Justyna Janusz.

- Zrobiło się wokół nas bardzo gorąco. Pisali, że jesteśmy flądry, które wysadzą w powietrze. Że przez nas umrze, bo nie dostanie kolejnej partii leku. Że zabieramy matkę dzieciom. Hejt był ogromny – mówi Siwonia-Chibowska.

Jednak coraz więcej osób zaczęło prosić o to, by kobieta przedstawiła jakiś dowód na to, że jest chora. W odpowiedzi pani Agata zamieściła zdjęcie faktury za lek, który miała kupić w jednej z warszawskich aptek. Wtedy wybuchała prawdziwa bomba – faktura okazała się być fałszywką.

- Kiedy tylko faktura pojawiła się w internecie, natychmiast zadzwoniłam do apteki wskazanej na niej. Pani powiedziała mi, że ten lek jest dostępny wyłącznie w lecznictwie zamkniętym i nie można go kupić w żadnej aptece – mówi Siwonia-Chibowska.

- Tego typu dokument można wyprodukować na każdym najprostszym komputerze. Nie ma możliwości, żeby ten lek był sprzedany przez zwykłą aptekę, nie ma też możliwości, żeby pacjent przyniósł własne preparaty do szpitala i te preparaty były mu podane. Leki onkologiczne wymagają niezwykle precyzyjnych procedur transportu i przechowywania – podkreśla prof. dr hab. n. med. Mariusz Bidziński, kierownik Kliniki Ginekologii Onkologicznej Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie.

„Sposób na życie”

Po opublikowaniu przez kobietę fałszywej faktury wątpliwości narosły. Dziennikarka „Tygodnika Siedleckiego”, która zajmowała się sprawą, zawiadomiła prokuraturę, a kobieta została zatrzymana przez policję.

- W trakcie postępowania ustaliliśmy poprzez Narodowy Fundusz Zdrowia, że podejrzewana nie leczyła się onkologicznie, to było podstawą do kolejnych czynności. Prokurator wydał postanowienie o przeszukaniu w miejscu zamieszkania kobiety, nie znaleziono tam żadnej dokumentacji lekarskiej. Została ona zatrzymana i przesłuchana, przedstawiony został jej zarzut. Przyznała się do tego, że oszukiwała ludzi przez to, że ogłaszała się, że leczy się onkologicznie, ale nigdy się nie leczyła – mówi Katarzyna Wąsak z Prokuratury Rejonowej w Siedlcach.

- Z jej wyjaśnień wynika, że to był jej sposób na życie, pieniądze przeznaczała na bieżące potrzeby. W miejscu jej zamieszkania zabezpieczono torebki, portfele i iphony. Gotówki nie zabezpieczono – dodaje Wąsak.

Zapytaliśmy przedstawicieli serwisu, za pośrednictwem którego kobieta zbierała pieniądze, w jaki sposób weryfikują tego typu zbiórki. W odpowiedzi otrzymaliśmy pismo bez konkretnej odpowiedzi. Czytamy w nim za to, że informacje dotyczące weryfikacji użytkowników w szczególnych sytuacjach nie mogą być udzielane ze względów bezpieczeństwa.

Zarówno mąż, jak i teściowie pani Agaty, którzy mieszkali z nią w jednym domu, twierdzą, że nie wiedzieli, że jej choroba jest oszustwem. Mówią, że są wstrząśnięci i na razie nie są w stanie wystąpić przed kamerą.

- Myślę, że każdy, kto cokolwiek wpłacił, ma do siebie żal. Tak samo jak ja mam do siebie żal, że tego nie sprawdziłam. Co z tego, że na koncie było 241 tys. złotych, że były artykuły w gazetach, powinnam to sprawdzić – mówi Natalia Serementa.

- Teraz ludzie piszą, że tracą wiarę w ludzi, że nie będą pomagać, że to, co się wydarzyło, ma olbrzymią szkodliwość społeczną - mówi Katarzyna Błaszkiewicz.

podziel się:

Pozostałe wiadomości