27-letnia Anna jest osobą niewidomą, oprócz tego cierpi na porażenie mózgowe i padaczkę. Od kilkunastu lat podczas dnia przebywa w ośrodkach dla niewidomych prowadzonych przez stowarzyszenie „Tęcza”. Matka Ani jest zaskoczona tym, że pewnego dnia z ośrodka jej córkę wyprowadzili w kajdankach policjanci. -Ania na pewno wiedziała, że coś się stało. Jak dojechałyśmy do domu była bardzo wyciszona. Na drugi dzień wypowiedziała słowo „kajdanki” – opowiada matka Ani, Jolanta Łojszczyk. Opiekunowie dziewczynki twierdzą, że tego dnia była ona agresywna, wezwali więc na pomoc pogotowie. Lekarz starał się pomóc dziewczynie, ale wezwał patrol policji, który zakuł ją w kajdanki. Prezes stowarzyszenia przed kamerą przyznał, że jego pracownicy powinni sobie sami poradzić a agresywną Anią. - Ja jako ojciec jestem tym bardziej zbulwersowany faktem założenia kajdanek. Gdybym tu był, zapewne zostałbym oskarżony o napaść na policjanta – komentuje Tomasz Cieplik, prezes Stowarzyszenia „Tęcza”. Wciąż trwa wewnętrzne postępowanie policyjne, które ma wyjaśnić, czy użycie kajdanek przez policjantów było uzasadnione - Ważne jest to, że nikomu się nic nie stało. Ważne jest to, że nikt się nie okaleczył. Ważne jest to, że nikt nie poniósł uszczerbku. Natomiast teraz będziemy wyjaśniali tak naprawdę jak ta sytuacja wyglądała i zobaczymy na ile ta reakcja była prawidłowa – relacjonuje następstwa interwencji Marcin Szyndler, rzecznik Komendanta Stołecznego Policji. Zdaniem specjalistów brak odpowiednich szkoleń wśród służb powoduje, że nie potrafią one porozumieć się z osobami niesprawnymi intelektualnie i sięgają po drastyczne metody ich uspokajania. - Ośrodek powinien zagwarantować jej bezpieczeństwo. Ale nie na siłę – podsumowuje wydarzenia matka Ani , Jolanta Łojszczyk.