Trzy lata temu na oczach turystów ze zmęczenia padł koń o imieniu Jordek. Mimo, że o problemie złego traktowania zwierząt przez fiakrów usłyszała wtedy cała Polska, do dzisiaj nikt skutecznie go nie rozwiązał. Dominik Nawa jest twórcą przystani dla zwierząt, do której trafiają między innymi konie z Morskiego Oka. Zwierzęta, które mężczyzna wykupuje od fiakrów, są często skrajnie wycieńczone. - Konie w okolicach Morskiego Oka pracują tylko do pewnego momentu. Jeśli ich sprawność spada, konie z tej pracy są wycofywane i przeważnie trafiają niestety do rzeźni, mówi Dominik Nawa z Komitetu Pomocy dla Zwierząt. Przepisy pozwalają fiakrom na zabieranie jednorazowo czternastu osób na wóz. Konie codziennie ciągną ludzi na ponad ośmiokilometrowej trasie i pokonują ponad czterysta metrów różnicy wzniesień. Niestety – nikt nie liczy dzieci, plecaków ani ciężkiego sprzętu, który często wożą ze sobą turyści. Informacje o zwierzętach pracujących pomimo zakazu weterynarzy trafiły do Tatrzańskiego Parku Narodowego, który nadzoruje pracę fiakrów. Właścicielom koni grozi teraz odebranie licencji. Kłopot w tym, że fiakrzy stworzyli związek chroniący ich interesy i jako grupa zupełnie nie obawiają się żadnych działań ze strony parku. Wygląda na to, że najlepszym lekarstwem na cierpienie zwierząt z morskiego oka do czasu, w którym konie zostaną zaczipowane, może być wrażliwość samych turystów. Wystarczy, że widząc cierpiące zwierzęta, powiadomią o tym park, podając nazwisko fiakra, widniejące na tabliczce na boku każdego wozu.