- Mojego brata skazano bezmyślnie na śmierć - mówi w rozmowie z reporterką UWAGI! Helena Nabli. Jak dodaje, guz u jej brata umiejscowiony jest w takim miejscu, że nie ma do niego dojścia i nie da się usunąć.
Nie zabrali do szpitala
Pani Helena na stałe mieszka w Tunezji. Od 2005 roku przyjeżdżała do zakładu opiekuńczo-leczniczego przy Szubińskiej do swojego brata Bernarda. Leżał tam, bo ponad 20 lat temu został pobity przez nieznanych do dzisiaj sprawców i przeszedł udar mózgu. Jest częściowo sparaliżowany i nie mówi. Gdy pani Helena w lutym przyjechała w odwiedziny do brata, zauważyła poważne pogorszenie stanu jego zdrowia.
- Bardzo schudł, wypluwał niesamowite ilości śliny. To mnie przeraziło - wspomina pani Helena. Zaraz potem kobieta dowiedziała się, że jej brat nie chce jeść. Jak mówi pani Helena, pielęgniarki z ośrodka twierdziły, że to dobrze, że schudł, bo miał nadwagę, a wypluwanie śliny to przejaw złośliwości. Lekarz natomiast niejedzenie tłumaczył grzybicą języka i gardła. Jednak do szpitala, mimo próśb pani Heleny, pan Bernard zabrany nie został.
"Wyrok śmierci"
Stan zdrowia pana Bernarda jednak wciąż się pogarszał, a lekarze i personel dalej bagatelizowali uwagi pani Heleny. W końcu kobieta sama zadzwoniła na pogotowie.
- Zrobiono gastroskopię, stwierdzono raka przełyku bez szans na leczenie. Wyrok śmierci - mówi. Teraz pan Bernard jest w hospicjum, a pani Helena stara się spędzać z nim każdą wolną chwilę. Boi się, że jej bratu nie zostało już wiele czasu.
"Dołożyli wszelkich starań"
Zakład, w którym przebywał brat pani Heleny, od 2013 roku jest zarządzany przez spółkę urzędu miasta Warszawy, której podlegają jeszcze dwie inne placówki tego typu. Barbara Misińska, prezes Stołecznego Centrum Opiekuńczo-Leczniczego twierdzi, że opieka we wszystkich zakładach jest bardzo dobra. Przekonuje, że cały personel spełnia wysokie wymagania, a wszyscy pacjenci są badani przez lekarzy minimum dwa razy w tygodniu.
- Na pewno lekarze, którzy prowadzili tego pacjenta, jak również pan kierownik, dołożyli wszelkich starań do tego, żeby tego pacjenta leczyć w sposób prawidłowy - odpiera zarzuty Barbara Misińska. - Gdyby była zgłoszona im sytuacja, że coś jest nie tak i lekarz nie chce skierować [do szpitala - red.], moja interwencja byłaby natychmiastowa - zapewnia.
Inne przypadki
Na sposób opieki w placówkach zarządzanych przez spółkę skarżą się jednak też krewni innych pacjentów. Elżbieta Szczerkowska opowiada o tym, jak w ostatniej chwili wzywała karetkę do mamy. - Przeszła zawał, miała zapalenie płuc, woda w jednym płucu, a one [pielęgniarki - red.] twierdziły, że nie ma potrzeby wzywania karetki - mówi pani Elżbieta.
Na poziom opieki w ośrodku narzeka również Elżbieta Jewniewicz. Jej mama była głuchoniema i cierpiała na chorobę Alzheimera.
- W niejasnych okolicznościach doznała złamania kości szyjki udowej - mówi i dodaje, że o zdarzeniu dowiedziała się przez telefon od innej pacjentki ośrodka. - Powiedziała, że z mamą stało się coś niedobrego. Że jest nie do wytrzymania, kiedy zmieniają jej pampersa, bo strasznie krzyczy, strasznie płacze - relacjonuje rozmowę pani Elżbieta. Jak opowiada, gdy zadzwoniła do lekarza, żeby dowiedzieć się, co się stało, ten stwierdził, że "podejrzewa złamanie" i właśnie kieruje kobietę do szpitala. Jak wspomina Elżbieta Jewniewicz, jej mama ze złamaniem leżała trzy dni.
Barbara Misińska twierdzi, że ani o sprawie Elżbiety Jewniewicz, ani o przypadku mamy Elżbiety Szczerkowskiej nic nie wie. A co Misińskiej mówi jej była szefowa Agnieszka Pachciarz?
TVN UWAGA! 1532638
Będzie kontrola
Kontrolę w celu wyjaśnienia czy podczas opieki nad bratem pani Heleny nie doszło do uchybień zapowiadają przedstawiciele ratusza. Ich zdaniem cała sprawa musi zostać dokładnie zbadana.
O sprawie rozmawialiśmy w poniedziałkowej Uwadze! po Uwadze:
Rodziny osób poszkodowanych mogą się zgłaszać na poszkodowanizol@o2.pl i na nasz adres uwaga@tvn.pl.