29 stycznia, wczesnym popołudniem Bartek został napadnięty, gdy wyszedł na chwilę z domu. Napadnięto go sto metrów od domu. 20-letni Norbert zadał mu kilka ciosów, po czym uciekł ze swoim towarzyszem. - Kolega wpadł tu do domu, mówiąc, że Bartka biją. Grzegorz poleciał zobaczyć, co się dzieje, a syn już był w karetce - opowiada Elżbieta Skowron, matka Bartosza. – Widziałam przez szybę, że go reanimują. Lekarz wyszedł i powiedział, że niestety nie dali rady. - Policjanci z Pionek bardzo szybko ustalili sprawcę. W ciągu kilkudziesięciu minut był już zatrzymany. Był zaskoczony, że tak szybko został odnaleziony - mówi Tadeusz Kaczmarek, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Radomiu. Śledztwo wszczęte było początkowo w kierunku pobicia ze skutkiem śmiertelnym. Wyniki sekcji zwłok wykazały, że uderzenia nie były bezpośrednią przyczyną śmierci Bartka. - W akcie zgonu jest napisane, że śmierć nastąpiła nagle, z przyczyn nieznanych – mówi mama Bartka. Po przesłuchaniu prokurator zdecydował, że podejrzewany o śmiertelne pobicie Norbert nie będzie aresztowany, tylko wróci do domu. - Sprawcy został przedstawiony zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci w powiązaniu ze spowodowaniem licznych obrażeń ciała na okres nie przekraczający siedmiu dni. Sekcja nie wykazała żadnych wewnętrznych obrażeń, które można by wiązać ze zgonem – tłumaczy Piotr Sitkowski, Prokurator Rejonowy w Zwoleniu. – Nie można powiedzieć, że to było zabójstwo, dlatego zastosowaliśmy dozór policyjny, a nie areszt. Bartosz Skowron był uczniem szkoły zawodowej o profilu gastronomicznym. Chciał kontynuować naukę w technikum. - Był uśmiechniętym, zadowolonym, wesołym uczniem – wspomina Katarzyna Banaszek, wychowawczyni Bartosza. - Ciągle mi go brakuje. Myślę, że ktoś zapuka, zapyta o Bartka, bo to pukanie non-stop było. Koledzy wciąż po niego przychodzili. Przeważnie z harcerstwa – mów mam Bartka. Stara harcówka w Pionkach była drugim domem Bartosza. Tu spędzał każdą wolną chwilę. - Był chłopcem wyrwanym z blokowiska. Harcerstwo pewnie dlatego go zainteresowało, że postanowił nie pić, nie palić, nie ćpać. Poczuł się tu dobrze – mówi harcmistrz Krzysztof Piaseczny, szczepowy Bartosza. – Wiem, że przez to, ze prowadził inne, niż większość jego rówieśników na osiedlu tryb życia, była taka grupa, która się z niego wyśmiewała. Nikt nie przypuszczał, że ostatecznie ta niechęć ludzi spod bloku zakończy się tak tragicznie dla Bartka. Domyślam się, że sprawcę zdenerwowała ta pozytywna odmienność Bartka. Odmiennego zdania jest matka Bartosza, która od jakiegoś czasu podejrzewała, że Bartoszowi ktoś grozi. - Teraz już wiem. On się bał. Nie mówiąc mi nie. Wypytywałam go. Zawsze wychodził wieczorem z psami. Któregoś dnia wyszedł z jednym, a po powrocie powiedział, że z drugim już nie wyjdzie. Powiedział, że mogę go budzić o piątej rano, ale wieczorem nie wyjdzie z psem. Pewnie nie chciał mi mówić, bo nie chciał się martwić. Wiedział, że jak mi powie, zgłoszę policji, że go straszą. Zginął za nic. Po prostu im się nie podobał.