Z ran na jego nogach wychodziły robaki. Pomógł przypadkowy przechodzień

TVN UWAGA! 269491
Siedzącego na przystanku autobusowym niepełnosprawnego pana Krzysztofa zauważył przypadkowy przechodzień. Jego uwagę przykuł rój much krążących wokół mężczyzny. Zatrzymał się, zainteresował nim, zrobił zdjęcia i tym samym być może uratował mu życie.

Nie przeszedł obojętnie

47-letni pan Krzysztof jest osobą niepełnosprawną, uzależnioną od alkoholu. Mimo, że ma dom i rodzinę mieszka na ulicy. Siostra i rodzice mężczyzny wielokrotnie nakłaniali go do leczenia i powrotu do domu. Bezskutecznie.

- Mój brat jest osobą niepełnosprawną. Urodził się z porażeniem mózgowym. Od kilkunastu lat pobiera rentę, ma drugą grupę inwalidzką, w której jest zaznaczone, że nie nadaje się do pracy. Brat nigdy nie pracował. Nie jest złym człowiekiem, ale na pewno ma zaburzenia, skoro doprowadza się do takiego stanu – mówi Katarzyna Keilich, siostra mężczyzny.

Losem żyjącego na ulicy człowieka zainteresował się Jarosław Kurek.

- Przechodziłem tamtędy z moją niepełnosprawną córką. Z tyłu przeszklonej wiaty przystankowej zobaczyłem ogromną ilość much. Odprowadziłem córkę do domu, wróciłem tam i zacząłem reagować – relacjonuje pan Jarosław.

Po powrocie na przystanek, mężczyzna dokonał szokującego odkrycia.

- Podszedłem do niego i powiedziałem, że nie podoba mi się ta ilość much latających koło niego. Spytałem czy mogę podnieść jego nogawkę i zobaczyć ranę. Jedną ręką podniosłem nogawkę, a drugą zrobiłem zdjęcia dokumentujące ten koszmar. Chciałem przesłać te zdjęcia do koleżanki lekarki, by zobaczyła i oceniła te rany – opowiada.

Po wstępnej ocenie stanu zdrowia mężczyzny, pan Jarosław wezwał karetkę pogotowia.

- Załoga karetki nie była zadowolona, że przyjechali do tego człowieka. Pewnie znali go z innych interwencji. Mówili, że to pijak, bezdomny, że będą musieli po nim karetkę czyścić. Znieczulica totalna – dodaje pan Jarosław.

Widok zaniedbanych nóg, które sfotografował przypomniał mu rany u pacjentów, które widział w swojej pracy.

- Pracowałem w miejscu, w którym rehabilitowaliśmy ofiary wojny. Przywozili tam żołnierzy poważnie rannych w trakcie konfliktów w Iraku, Afganistanie. To były głównie amputacje, podziurawione ciała, same koszmarne rany. Te muchy, które widziałem u pana Krzysztofa, przypomniały mi te, które spotykałem w pracy – mówi i dodaje - Jak można było dopuścić, żeby człowiek w środku Europy, na oczach ludzi doprowadził się do takiego stanu? Codziennie mijały go setki ludzi.

„Kiedy było z nim lepiej, wracał na ulicę”

Wielu mieszkańców katowickiego osiedla, zna pan Krzysztofa.

- Siedział tutaj całymi dniami. Jak przyjeżdżała do niego karetka, to uciekał, a jak już go zabrali to wracał po dwóch, trzech godzinach – mówi Beata Dyrdek.

Jak to się stało, że pan Krzysztof znalazł się na ulicy?

- Brat od kilkunastu lat jest uzależniony od alkoholu. Nie wraca do domu, nie myje się, żyje jak włóczęga. U nas w domu ma pokój. Jak dochodził do stanu krytycznego to się pojawiał. Doprowadzaliśmy go do czystości. Kiedy było z nim lepiej, wracał na ulicę – mówi Katarzyna Keilich.

Kobieta jest zrozpaczona sytuacją swojego brata.

- Nie da się tu normalnie funkcjonować. Mam małe dziecko. Ciężko jest zabrać go pod dach, skoro wychodzą z niego larwy. To nie jest nic przyjemnego patrzeć jak on wygląda, jak żyje, do jakiego stanu się doprowadza. Podczas świąt ciężko jest jeść, wiedząc, że on żebrze na ulicy.

Oprócz siostry w domu mieszkają także starsi, schorowani rodzice, którzy wielokrotnie zabierali syna z ulicy i dawali kolejną szansę. Teraz poddali się i nie mają już sił, aby mu pomóc.

- W domu był ponad miesiąc temu. Widzę go przez okno, jak na rogu żebrze. Wracał do domu w takim stanie już nie raz. Żona go myła, leczyła, kąpała. Kilka dni pobył w domu i znów uciekał na ulicę. Zdarzało się, że nie było go nawet siedem miesięcy – mówi Kurt Keilich, ojciec.

Dlaczego nikt nie pomógł?

Rodzina pana Krzysztofa w przeszłości szukała dla niego pomocy w różnych instytucjach. Siostra dowiedziała się, że terapia i leczenie jest możliwe tylko, jeśli on sam się na nią zgłosi.

- Kilka razy była u nas pani z opieki. Zobaczyła jak mieszkamy. Oni myślą, że rodzice też piją, że jesteśmy patologiczną rodziną i wyrzucamy go na ulicę. Ludzie mówią, że pobieramy rentę, a jego wyrzucamy z domu, różne są plotki, już się nimi nie przejmuję – mówi Keilich.

Nikt nie udzielił wsparcia rodzinie, która od wielu lat zmaga się z agresją i autodestruktywnymi zachowaniami pana Krzysztofa. Nikt też nie brał pod uwagę faktu, że jest to człowiek niepełnosprawny. Dopiero po tym, kiedy w sieci pojawiły się zdjęcia zrobione przez pana Jarosława, rodzinę nieoczekiwanie odwiedził pracownik socjalny wraz z policją.

- Kilka dni temu zgłoszono nam sytuację, o której wspominacie. Wcześniej ta rodzina nie korzystała ze świadczeń pomocy społecznej. Nie było żadnych sygnałów od rodziny, czy sąsiadów, że problem eskaluje – mówi Jacek Marciniak z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Katowicach.

Pan Krzysztof przebywa w szpitalu. Jego stan określany jest jako ciężki. Rodzina usłyszała od lekarzy, że grozi mu amputacja nóg. Na razie podjęto próbę ich leczenia.

- Brat dowiedział się, że nie będzie amputacji nóg. Teraz chce wrócić do domu. Była u niego pani z MOPS-u i zakazała mu komentować sprawę – kończy pani Katarzyna.

podziel się:

Pozostałe wiadomości