Wypadek w szkole

TVN UWAGA! 139253
Gimnazjalista, na skutek wypadku w szkole, omal nie stracił wzroku. Wszystko stało się na terenie placówki, której pracownicy zbagatelizowali sprawę. 14-letni uczeń, któremu cyrkiel wbił się w oko, zamiast do szpitala, został odwieziony do domu.

- Poszliśmy do sekretariatu. Trzymałem się za głowę, a po ręce spłynęło mi coś lepkiego. Wtedy sekretarka poszła po zimny okład na oko. Trzymałem go cały czas na oku. Przyszła pani dyrektor i zawołała mnie do siebie. Nie wezwała pogotowia. Zaczęła nas przesłuchiwać, później zdecydowała się zadzwonić do rodziców. Żadne nie odbierało, bo nie było ich w domu. Powiedziała, że pani odwiezie mnie do domu – opowiada Michał Szopa. Do wypadku w szkole doszło na początku stycznia. Michał trzymał w dłoni cyrkiel. Kolega uderzył go w rękę tak, że ostrze cyrkla wbiło się Michałowi w oko. Po tym wypadku dyrektorka zamiast natychmiast wezwać karetkę, przez kilkadziesiąt minut wyjaśniała okoliczności zdarzenia. Kiedy wychowawczyni przywiozła do domu Michała, jego rodzice byli zszokowani stanem oka syna. - Całe oko miał czarne. Wyglądało jak sztuczne. Nie wiedziałam, co mam zrobić, czy jechać do szpitala czy do ośrodka zdrowia – opowiada Małgorzata Szopa, matka Michała. Siostra pani Małgorzaty zadzwoniła do szpitala w Siedlcach, tam decyzja była natychmiastowa. Po Michała wysłano karetkę. - Dyspozytorka była zdziwiona, gdzie się to stało, że karetka nie była wzywana ze szkoły – dodaje Małgorzata Szopa, matka Michała. Lekarze ocenili, że stan pacjenta jest na tyle poważny, że oko trzeba natychmiast operować. Na szczęście wzrok chłopca udało się uratować. - Gałka oczna była pęknięta w dolnej części. Był krwotok wewnątrzgałkowy i zagrożenie widzenia, ponieważ przez taką dziurę może dojść do penetracji bakterii. Każda minuta zwlekania z zabiegiem, to zagrożenie wejścia infekcji wewnątrzgałkowej. To zawsze spowoduje zagrożenie nieodwracalnej utraty widzenia – mówi Małgorzata Okuniewska –Kalicka, Mazowiecki Szpital Wojewódzki w Siedlcach. - Mam żal do dyrektorki za to, że tak potraktowała Michała. Jakby się tłumaczyła, gdyby on stracił wzrok? - pyta Małgorzata Szopa, matka Michała. Tomasz Ziewiec jest dyrektorem jednej z warszawskich szkół. Karetkę pogotowia do uczniów wzywa kilka razy do roku. W takim przypadku nie zastanawiałby się ani chwili. - Nie ośmieliłbym się w żadnym wypadku – czy to jest oko, złamana noga, czy skręcona kostka – nie wezwać pogotowia. Nie jestem fachowcem, żeby diagnozować i udzielać fachowej pomocy. Mam za zadanie wezwać fachową pomoc medyczną i tutaj przepisy nie mówią, czy mogę, bo się zgadzają rodzice lub nie. Przepisy obligują mnie do wezwania takiej pomocy, a potem mam powiadomić rodziców – mówi Tomasz Ziewiec, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 25 w Warszawie. Sprawdziliśmy - przepisy są jednoznaczne, dyrektor szkoły powinien wezwać karetkę. - Nie tylko dyrektor, ale każdy pracownik, który taki wypadek widział, a będący na terenie szkoły, ma przede wszystkim zapewnić poszkodowanemu dziecku opiekę. Nie tylko poprzez wezwanie czy zapewnienie opieki medycznej, ale także, jeśli jest taka konieczność, przez udzielenie pierwszej pomocy. Później wchodzą w grę inne zadania, m.in. poinformowanie rodziców – tłumaczy Joanna Dębek, rzecznik prasowy Ministerstwa Edukacji Narodowej. Zofia Redek jest sołtysem wsi, w której mieszka Michał. Zbulwersowana tym, co się stało, pomaga wyjaśnić rodzinie chłopca okoliczności tego zdarzenia - Jeżeli posyła się dziecko do szkoły, oddaje się je pod opiekę, to powinno być bezpieczne. Jeżeli coś się dziecku stanie i nie zostanie udzielona pomoc, to znaczy, że szkoła jest niebezpieczna - mówi Zofia Redek, sołtys wsi Pełczanka. - Udzieliłam mu pomocy przedmedycznej. Wszyscy mamy certyfikaty pomocy przedmedycznej. Chciałam zadzwonić na pogotowie, ale Michał powiedział, że rodzice są w domu. Dzwoniłam, ale rodzice nie odbierali telefonów. Może popełniłam błąd, że nie wezwałam pogotowia do szkoły. Nie był mdlejący, słabnący, przejrzałam oko dokładnie, nie było zakrwawione. Ale uwierzyłam mu, bo mówił, że przestaje widzieć. Źrenica ciemniała, więc wiedziałam, że mnie nie oszukuje. Nie chcę się bronić w tym wypadku. Jak będzie trzeba, poniosę karę - mówi Beata Walas, dyrektor Zespołu Szkolnego w Cegłowie. Wójt zarządził kontrolę w szkole, ale nie wyciągnął jeszcze żadnych konsekwencji wobec dyrektorki. - Nie mówię, że nie będzie konsekwencji, ale musimy dopełnić wszystkich formalności. Gdybyśmy mogli cofnąć czas, to pewnie decyzja byłaby jedna – wezwanie pogotowia - uważa Marcin Uchman, wójt gminy Cegłów. Ta sprawa nie pozostała bez konsekwencji - dyrektorka szkoły złożyła rezygnację z zajmowanego stanowiska. Śledztwo prowadzi także prokuratura w Mińsku Mazowieckim.

podziel się:

Pozostałe wiadomości