Katarzyna Świtacz posiada nieruchomości, które od kilkunastu lat wynajmuje firmom pod działalność.
Kilkanaście miesięcy temu kobieta podjęła jedną z najgorszych decyzji w swoim życiu. Część terenu wynajęła spółce zajmującej się przyjmowaniem śmieci z różnych zakładów.
- Mamy odpady chemiczne, prawdopodobnie z firmy farmaceutycznej. Mamy mauzery, w których znajdują się odpady po umyciu zbiorników paliw. Z niektórych mauzerów coś wycieka – mówi Świtacz.
Magazyny pani Katarzyny miały być dla poprodukcyjnych odpadów wyłącznie stacją przeładunkową.
- Od razu było powiedziane, że odpady będą zbierane w celu dalszej utylizacji. Mieli brać odpady od różnych dostawców, zgromadzić odpowiednią ich ilość i transport powinien wyjechać do zakładu utylizacyjnego – przywołuje Świtacz.
Na początku odpady stały w hali magazynowej.
- Kiedy zaczęliśmy je zwozić, pojawiło się parcie, żeby zgromadzić, jak najwięcej odpadów w magazynie. Właściciel stwierdził, że to jest początek działania spółki, w związku z tym najpierw trzeba zarobić pieniądze, a potem będziemy ponosić koszty utylizacji – mówi Aleksandra Walendzik, była dyrektor firmy „S.”
Odpady firm farmaceutycznych
Firma miała umowy na odbiór odpadów z największych polskich koncernów paliwowych i farmaceutycznych, pani Katarzyna była więc spokojna o losy współpracy. Niepokój pojawił się po kilku miesiącach, gdy góry zwożonych śmieci wciąż rosły. Właściciel firmy osobiście i wielokrotnie zapewniał jednak, że brak wywozu wynika z chwilowych zawirowań na wąskim rynku spalarni odpadów.
- Twierdził, że na pewno to wyjedzie z działki. To jest kwestia tygodnia, maksymalnie dwóch. I wszystkie odpady miały być systematycznie zabierane. Był przekonujący, wiarygodny. Zapytałam, czy jest możliwość, że pan mnie z tymi odpadami zostawi. Powiedział, że nie – opowiada Świtacz.
- Kiedy zaczęło przybywać odpadów i zaczęły wychodzić poza magazyn, to mnie to zaniepokoiło. Pojawiły się rozmowy i naciski na pana D., kiedy w końcu będę miała zielone światło, żeby wywieźć odpady – mówi Walendzik i przyznaje: Kiedy teraz się nad tym zastanawiam to myślę, że to było działanie celowe, zamierzone i świadome.
W końcu właścicielka magazynów dostała smsa, że spółka została sprzedana.
- Byłam przerażona, dlatego nie wiedziałam, co się dzieje – mówi Świtacz.
- Poinformował mnie o tym, że zbył udziały spółki. Rzucił mi pismo na stół i dziękuję, koniec – dodaje Aleksandra Walendzik.
Potem firma przechodziła z rąk do rąk.
- W listopadzie była pierwsza sprzedaż. Kupiła to spółka z Warszawy i w połowie stycznia spółka znowu została sprzedana – mówi Świtacz.
Czy obecny właściciel wyglądał na „słupa”?
- Tak. To była osoba, która prawdopodobnie nie wiedziała, co kupiła. Niebędąca w ogóle zaznajomiona w temacie odpadów – wskazuje Świtacz.
Widmo pożaru
Gdy pani Katarzyna zrozumiała, że została sama z olbrzymim problemem, postanowiła coś zrobić. Chcąc poznać mechanizm działania spółki, spotkała się z niedawną dyrektorem firmy zwożącej odpady na jej teren.
- Gdyby nie racjonalne podejście pani Oli i jej wiedza na ten temat to dawno chyba bym się poddała – przyznaje Świtacz.
Była dyrektor uświadomiła pani Katarzynie, że ta była jedynie częścią szerzej zakrojonego planu, a firma pozostawiła po sobie jeszcze większe góry odpadów w innych magazynach na obrzeżach Łodzi.
- Właściciel doszedł do wniosku, że żeby tych odpadów można było zgromadzić więcej to wydzierżawiliśmy belownicę – mówi Walendzik.
Katarzyna Świtacz zrozumiała, że kolejnym etapem może być ogień. Zaledwie pół roku wcześniej całą Polskę objęła fala tajemniczych pożarów składowisk niebezpiecznych i niechcianych odpadów. Do największego doszło w podłódzkim Zgierzu, zaledwie kilka kilometrów od magazynów pani Katarzyny.
Chcąc zapobiec kolejnej katastrofie, obie kobiety zaalarmowały wszystkie możliwe urzędy.
- Czynności kontrolne zakończyły się wydaniem przez nas decyzji wstrzymującej działalność firmy. Jeśli chodzi o zabranie śmieci, to obowiązek nałożony jest na przedsiębiorcę – mówi Artur Owczarek, Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska w Łodzi i przyznaje: - Doskonale wiem, że ta firma zmienia właścicieli. To nie jest nowy schemat. To nie jest pierwsza, ani ostatnia firma, która działa w taki sposób. Do końca nie wiemy, kto na dzisiaj reprezentuje firmę.
Jak Owczarek ocenia szansę na zabranie śmieci przez właściciela?
- Są bliskie zeru.
Śledztwo
Firma znów zmieniła właściciela, tymczasem starosta zgierski, który mógłby cofnąć zgodę na jej działalność, wciąż tego nie zrobił.
- Decyzja nie została wydana, ale to jest kwestia miesiąca. Na kałużach, które tam były, było skażenie, natomiast przy rowie, który okalał całą działkę nie było skażenia – mówi Bogdan Jarota, starosta zgierski.
Winnych takiego działania mogłaby ustalić prokuratura, lecz śledczy czekają na zamówioną opinię biegłych dotyczącą skażenia środowiska przez pozostawione śmieci.
- Podjęta została decyzja o wszczęciu śledztwa. Toczy się ono w sprawie o przestępstwo polegające na składowaniu odpadów w sposób, który może zagrażać życiu i zdrowiu człowieka i środowisku. Rozważamy odpowiedzialność karną osób, które doprowadziły do tego, że odpady tam się znalazły, że składowane były i są w niewłaściwy sposób – mówi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Nie czekając na urzędy pani Katarzyna znalazła człowieka, który wynajął od niej magazyny, a później wprowadził w błąd obiecując wywóz gór śmieci. Mężczyzna działa dziś w innej spółce należącej do jego ojca i zajmującej się obrotem odpadami. Nie chciał rozmawiać z reporterem przed kamerą. Kilka dni później wysłał do naszej redakcji oświadczenie, w którym twierdzi, że nie odpowiada za pozostawienie śmieci na terenie pani Katarzyny. Winą za ten fakt obciąża zatrudnionego przez siebie dyrektora – panią Aleksandrę Walendzik.
To było działanie celowe?
- Pan D. zrobił to w sposób celowy, świadomy i zamierzony. Urzędnicy powinni doprowadzić do tego, żeby wszystkie organy administracji publicznej, organy ścigania, jakie zostały o tym poinformowane, żeby to on poniósł konsekwencje – uważa Walendzik.
- W styczniu złożyłam zawiadomienie do wszystkich urzędów. Mamy kwiecień i cały czas czekamy, co się dalej stanie, czy pan odbierze pismo, czy nie. Boję się, że to się spali. Dlatego ucieka jeden z okolicznych dzierżawców, bo tego się obawia. Nie wiem, co mogłabym zrobić, żeby tę sytuację zmienić – dodaje pani Katarzyna.
Według obliczeń służb ochrony środowiska, w obu miejscach, gdzie zgromadzono toksyczne śmieci, jest ich łącznie ponad tysiąc ton. Jeśli firma nie wykona decyzji urzędników i nie zutylizują odpadów, zrobią to zamiast nich władze Łodzi i starostwa zgierskiego. Koszt takiej operacji z pewnością przekroczy milion złotych, a szanse odzyskania pieniędzy od właściciela śmieci sami urzędnicy określają, jako znikome.