Joanna jest uczennicą drugiej klasy jednego z liceów. Od dziecka lubiła występować. W szkole brała udział w licznych przedstawieniach. Nauczycielka zajmująca się wydarzeniami kulturalnymi widząc jej ogromny talent postanowiła pomóc. Wśród służbowej korespondencji znalazła zaproszenie na casting wysłany do dyrekcji liceum.
- To był Teatr Akademicki. Nie do końca wiedziałam, czego mam się spodziewać. Sama nazwa brzmi bardzo dumnie. Kazał mi stanąć na środku wyrecytować wiersz i zaśpiewać piosenkę. Nic specjalnie nie mówił, nie komentował, tylko zapytał, czy będę miał czas w niedzielę – opowiada.
- Jak zaczęłam śpiewać to mówił, żebym śpiewała całą sobą. Żebym zaczęła śpiewać nie od stóp, ale od ci... wzwyż. Udałam, że tego nie usłyszałam. Mówił: „O! twarda zawodniczka”. Myślałam, że to jest jego zabawa, że chce mnie sprawdzić – opowiada jedna z dziewczyn.
O tym jak wyglądają zajęcia w Teatrze Akademickim postanowiliśmy się przekonać po doniesieniu jednej ze studentek Uniwersytetu Warszawskiego. Przez dwa miesiące od castingu do premiery spektaklu reporterka Superwizjera brała udział w próbach teatru. Dziennikarka przyjęła rolę obserwatorki, nie ingerowała w przebieg zdarzeń. Zajęcia odbywały się w weekendy i trwały po kilka, kilkanaście godzin.
- Potrafił każdy wiersz rozebrać na sceny erotyczne. Ciężko mi to powiedzieć, bo jest to obleśne. Powiedział, że stanie teraz przeminą nago i będzie się pieścić. Kazał mi się odwrócić, no to odwróciłam się. I potem miałam odwrócić się w jego stronę z powrotem – opowiada.
Ryszard A. prowadzi nie tylko zbiorowe próby, ale namawia do indywidualnych konsultacji. Zachęca do nich pod pretekstem nauki do roli w przygotowywanym spektaklu.
„Zawsze sobie żartuję, że łącze miłe z pożytecznym. Będę cię smagał po nogach, plecach, a ty będziesz mi przekazywała to, co czujesz”, tak Ryszard A. zwracał się do jednej z dziewczyn.