„Jak w filmach”
Do wybuchu w kamienicy w Katowicach doszło w ostatni piątek około 8:30.
- Słychać było huk i czuć wielką siłę odrzutu. Trochę jak na filmach. Wielka fala gorąca rozrzuciła nas na różne strony. W pewnym momencie się zorientowałam, że krzyczę. Moją pierwszą myślą było, że nie zasłoniłam dzieci i muszę jak najszybciej się podnieść – opowiada Joanna Ucińska, żona wikarego w parafii ewangelicko-augsburskiej w Katowicach.
Córki pani Joanny, podobnie jak ona i jej mąż, który od ponad roku pełnił posługę w tej parafii cudem uniknęli śmierci.
- Najbliżej mnie była młodsza córka. Jej był widok będzie towarzyszył mi już zawsze. Miała głowę zasypaną, było widać tylko jej ręce, nogi i kurtkę. Krzyczała, że nie może się wydostać. Po chwili zobaczyłam drugą córkę– relacjonuje pani Joanna. I dodaje: - Chcieliśmy stamtąd szybko wyjść i zastanawialiśmy się którędy. Zdecydowaliśmy, że oknem, bo gruzu było aż na wysokość parapetu. Akurat pod oknem był zaparkowany samochód księdza, mąż zeskoczył po dachu samochodu. Ode mnie jakiś pan odebrał córkę. Obie córki bardzo krzyczały, to był dziki krzyk i płacz. Były w histerii.
Obie dziewczynki doznały poważnych obrażeń.
- Starsza córka Małgosia ma złamane obie nogi, co było dla nas fatalną informacją, bo ona ma od urodzenia problemy z nogami, jest rehabilitowana od niemowlęcia. To, że ona chodzi lekarze określają cudem. Przy takich wadach mało komu się to udaje – tłumaczy pani Joanna i dodaje: -Młodsza córka Diana ma obrażenia wewnętrzne brzucha i głowy. Wygląda na to, że jej stan się poprawia. Obie mają mocno poranione twarze. Córki są pod opieką pani psycholog, mają sporo lęków.
List pożegnalny
Jedna z hipotez branych pod uwagę przez śledczych zakłada, że do wybuchu w kamienicy nie doszło przypadkowo, na co ma wskazywać m.in. list pożegnalny, który kilka dni po zdarzeniu trafił do redakcji Uwagi! Wiarygodność listu sprawdza prokuratura. Jego rzekomymi autorami jest rodzina D. Z listu wynika, że prawdopodobnie dokonali rozszerzonego samobójstwa. Od lat pozostawali oni w konflikcie z proboszczem parafii.
- Nie czytałem tego listu. Przeczytano mi jego fragmenty, a ja obecnie mam większe problemy niż zapoznawanie się z tym, co kto o mnie myśli. Wiem, co zrobiłem w sprawie państwa D., wiedzą to ci, którzy mnie znają i to wystarczy – mówi ks. Adam Malina, proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Katowicach.
Z listu wynika, że pracująca jako kościelna Halina D. zarzuca proboszczowi, że przez niego nie będzie miała emerytury, bo proboszcz nie opłacał składek do ZUS-u. Padają też stwierdzenia, że proboszcz zamierzał rodzinę D. wyrzucić z mieszkania. Mieli być u kresu, pozostawieni bez pomocy, dlatego podjęli tak dramatyczną decyzję.
- Wyobrażam sobie, jak wielkie musieli czuć rozgoryczenie, natomiast w moich oczach ksiądz proboszcz nie jest takim człowiekiem, jak został opisany w liście. My doświadczyliśmy samych dobrych rzeczy od księdza i jego rodziny. Wydaje mi się, że to dla nich też jest straszny cios i oni też nie zasłużyli na coś takiego – komentuje pani Joanna.
Autorzy listu napisali, że czują się bardzo skrzywdzeni przez proboszcza. Jednak to on przez lata pomagał rodzinie D. W zamian za mieszkanie, które im udostępnił na parafii mieli pomagać w kościele. Sprawa o niezapłacone składki do ZUS oparła się o sąd. Ostatecznie zapadł wyrok, że roszczenia Haliny D. są niezasadne.
- Moje relacje z tą rodziną, w zależności od etapu były różne: od dobrych do takich, których dobrymi nie można nazwać. W ostatnim czasie nie byli już osobami związanymi jakkolwiek z parafią. W pewnym momencie zrezygnowali z pełnienia funkcji kościelnego. W związku z tym powinni opuścić lokal, który zajmowali. Umowa przewidywała taką sytuację. Ci państwo płacili tylko za energię elektryczną. Inne opłaty z niewiadomych mi przyczyn nie były uiszczane – dodaje ksiądz Adam Malina.
Śledztwo
Prokuratura prowadzi śledztwo. Będzie ustalać, czy do wybuchu doszło z powodu awarii instalacji gazowej, czy też celowego działania
- Od początku śledztwa w tej sprawie prokurator posiadał informacje, o możliwym konflikcie między proboszczem parafii a jedną z rodzin. Jest to wyjaśniane w tym postępowaniu – mówi Marta Zawada-Dybek, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
Z treści listu wynika też, że jego rzekomi autorzy mieli wcześniej planować swój pochówek.
Edward D. przeżył eksplozję. Z ciężkimi obrażeniami trafił do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Jego żona i córka zginęły na miejscu. Tylko dzięki wikaremu ofiar nie było więcej.
- Gdyby mąż nie zakręcił zaworu gazu, to zapewne nie zostałoby tam nic – podkreśla pani Joanna. I dodaje: - Jeśli oni chcieli się zabić, to może nie widzieli już innego wyjścia, ale nie rozumiem dlaczego chcieli zabić też wszystkich innych.
Na konflikt pomiędzy rodziną D., a proboszczem nowe światło rzucają też informacje z urzędu miasta. Mimo tego, że rodzina nie spełniała wymogów formalnych do starania się o lokal mieszkalny to urzędnicy zaproponowali im mieszkanie do remontu. Jednak nie skorzystali z tej propozycji.
Córki pani Joanny będą wymagały rehabilitacji po wyjściu ze szpitala. Możecie je wesprzeć. TU ZNAJDZIECIE LINK DO ZBIÓRKI
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia zadzwoń na numer 997 lub 112.